Ktoś pomyśli, że zakonnicy i siostry zakonne marnują czas, zamykając się za murami klasztoru. Efektów ich pracy nie da się wymierzyć normami ani wzrostem gospodarczym. A przecież nadrabiają to, na co nam brakuje czasu, i są tam, gdzie często nam brakuje odwagi, by pójść.
Uczestnicząc w zakonnym święcie 2 lutego i patrząc na zastępy sióstr i braci zakonnych odnawiających zakonne śluby, przypomniała mi się sytuacja sprzed lat. Podczas wakacji, mijając na szlaku wędrujące po górach zakonnice, mój siostrzeniec zapytał: "To siostry też mają urlop? A co one na co dzień robią?". Przez kilka minut tłumaczyłem mu, czym zajmują się siostry zakonne i gdzie ewentualnie mogą pracować. Jednak moje wyjaśnienie nie przyniosły pozytywnego efektu, bo gimnazjalista odparł krótko: "Nuda".
Patrząc na modlące się siostry, uświadomiłem sobie: to jest właśnie ich najważniejsza praca, którą nam tak trudno dostrzec i docenić.
Przyzwyczailiśmy się do oceny efektywności innych po spektakularnych sukcesach, wzroście zamożności, rozwoju gospodarczym, a przecież jest także taki wymiar ludzkiej pracy i zaangażowania, który w żaden sposób nie daje się wycenić ani zmierzyć.
Kilka dni temu odwiedziłem sandomierskie klaryski, robiąc materiał do naszego gazetowego cyklu artykułów „Panorama zakonna”. Siostra opowiadając o codzienności zakonnej, powiedziała: - Naszą pracą w klasztorze jest modlitwa. Modlimy się siedem godzin dziennie. O tych samych porach, wkładając całe serce w piękno liturgii i uwielbienie Boga.
Odwiedzając natomiast szarytki, usłyszałem przejmujące świadectwo sióstr pracujących na oddziałach paliatywnych szpitala czy zajmujące się osobami samotnymi i starszymi: - Najgorsze ich cierpienie płynie z tego, że rodzina o nich zapomina. My stajemy się ich najbliższymi - mówiła siostra pracująca w domu opieki.
O swoim charyzmacie do pracy wśród dzieci z ubogich rodzin oraz pośród sierot opowiadały siostry służebniczki dębickie, które prowadzą w Szewnie przedszkole i te prowadzące ochronki w Grębowie i Baranowie Sandomierskim. Swoim zatroskaniem o podopiecznych z domu dziecka ujęły mnie siostry franciszkanki Rodziny Maryi, które także w Ostrowcu posługują w ośrodku wychowawczym.
Podczas rozmów można było wyczuć wielką pasję w tym, co robią. W swojej pracy nie liczą godzin ani etatów, po prostu są dla innych. Zapytane, skąd biorą siły i odwagę do niejednokrotnie trudnej pracy, odpowiadają krótko: to moje powołanie.
I cóż można by pomyśleć, że za zakonnym murem wieje nudą i bezrobociem. Nic bardziej mylnego. To właśnie tam działają wielkie kombinaty modlitwy, miłosierdzia i służby drugim.