Rok temu wyeksportowaliśmy 60% polskiego jabłka na rynek rosyjski. W tym roku szlaban! Czy tak naprawdę rosyjskie embargo zablokowało polskich producentów jabłka?
Sunąc po drogach wijących się między sandomierskimi sadami aż miło patrzeć na maleńkie drzewka oblepione owocami jak choinka bombkami. Widać, że tutejsi hodowcy to specjaliści w swoim fachu. Już w rok po posadzeniu sadu otrzymują pierwsze owoce o dobrej jakości.
Nie zawsze jednak doświadczenie producenta pokrywa się z jego zyskiem. Od lat sandomierscy sadownicy i ogrodnicy doświadczani są problemami wynikającymi z niestabilności rynku oraz huśtawką cen na ich produkty właśnie wtedy, gdy
przychodzą ogrodowe i sadownicze żniwa.
Jakiś czas temu huknęło w mediach, że rosyjskie embargo zniszczy polskich producentów! Wszyscy mówili jak bardzo minister rolnictwa zabiega o to, aby sadownikom zrekompensować ponoszone straty. W te obietnicy uwierzyli wszyscy oprócz sadowników. Unijne dopłaty od poniesionych strat dotyczą tylko owoców zakwalifikowanych do pierwszej klasy, na których nie brakuje chętnych, a które według unijnych zaleceń sadownicy powinni zniszczyć. Te z drugiej klasy, które nie zakwalifikowano w unijną pomoc, pozostawiono w rękach sadowników, którzy zawsze mieli kłopot z decyzją: czy je zostawić na sprzedać czy oddać na tzw. przemysł, czyli przerób na koncentrat jabłkowy.
Mimo problemów i ponad tym całym medialnym boomem owocowi producenci tak naprawdę przyzwyczaili się radzić sobie sami z corocznymi problemami. Zakładane grupy producenckie biorą sprawy w swoje ręce. Nie patrzą tylko w stronę wschodu, jako jedynego odbiorcy doskonałego polskiego jabłka. Ten owoc robi już furorę w Afryce i na innych kontynentach. Naturalny sok tłoczony z jabłek był zeszłorocznym hitem na rynku owocowo-warzywnym. W tym roku zaskoczą nas chipsy i suszonki owocowe. Jednak, jak powtarzają producenci, gdy Polacy wrócą do konsumpcji jabłka sprzed 25 lat, czyli około 25 kg na osobę to nie musimy się martwić rosyjskim embargiem.