Niemalże każdy rok dla pod sandomierskich sadowników przynosi jakieś niespodzianki. A to niesprzyjająca pogoda, a to klęska urodzaju i związane z nią spadki cen. W tym roku sadownicy są zadowoleni z plonów, jednak rosyjskie embargo załamało rynek eksportowy i spowodowało duże kłopoty ze zbytem owoców.
Wprowadzone przez Federację Rosyjską embargo na eksport europejskich owoców wprowadziło rolniczy rynek w niemałe kłopoty. Sandomierska giełda od czerwca wprost tonie od nadmiaru owoców i warzyw. Wielu rolników przywożąc towar najwyższej jakości nie ma żadnej gwarancji na jego sprzedaż, gdyż jak powtarzają braku kupców ze wschodu. Podobne trudności spotykają firmy prowadzące skup owoców i warzyw oraz grupy producenckie zajmujące się hodowlą, przechowaniem i handlem sadowniczymi płodami. – Nasza firma zajmuje się skupem i handlem rodzimych owoców. Średni przepływ towaru to około 2 tys. ton owoców rocznie, z czego do Rosji sprzedawaliśmy około 90%. W tym roku w sierpniu nie poszedł już tam ani jeden transport. We wrześniu tylko kilka tirów na Ukrainę i to wszystko. Na sandomierskiej giełdzie też jest duży kłopot ze sprzedażą – tłumaczy Krzysztof Kwasek z pod sandomierskiego Koćmierzowa.
Jak powtarzają handlowcy sprzedaż jabłka na wschód wynosiła ponad 60% produkcji. Reszta owoców trafiała do przerobu na koncentrat jabłkowy i do detalicznej sprzedaży. - Dziś poszukujemy nowych rynków zbytu w Kazachstanie, Afryce, czy krajach europejskich, bo nasze jabłko spokojnie konkuruje z tym produkowanym na zachodzie. Nie jest łatwo wejść na nowe rynki i nic nie dzieje się z dnia na dzień. Obecnie, można powiedzieć, przecieramy szlaki. Nowych odbiorców musimy przekonać, że mamy dobry i smaczny owco oraz atrakcyjnie zapakowany – wyjaśnia Zbigniew Rewera, prezes Grupy Producentów Owoców i Warzyw Refal.
Pewnym wyjście, ale tylko chwilowym, jest prowadzony obecnie program unijny, w którym producenci mogą wycofać z rynku owoce i oddać je poza siecią sprzedaży do instytucji charytatywnych i społecznych, za co uzyskają unijne dopłaty. – Jest to tylko chwilowe wyjście, aby pozbyć się owoców, jednak one zostają na naszym krajowym rynku. Jeśli zarzucimy kraj darmowym jabłkiem nikt nie kupi już go w sklepie – dodają handlowcy.
Trudna sytuacja zmusza sadowników do szukania nowych sposobów na sandomierskie jabłko. – Myślę, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Cała kampania o embargu i kryzysie jabłkowym może nam pomóc pozyskać klienta na rynku wewnętrznym. Ważne byśmy zasmakowali w polskim jabłku. Jeszcze dwadzieścia lat temu spożywaliśmy 27 kg jabłka rocznie na osobę, kilkanaście lat temu już 20 kg, obecnie jest to tylko 14 kg rocznie na osobę. Mam nadzieję, że rozdawanie jabłek, kampania „antyputinowska” czy promocja w dużych sieciach handlowych przywróci nam krajowego klienta, który rozsmakuje się w naszym jabłku – podkreśla Leszek Bąk, z grupy producenckiej „Owoc Sandomierski”. Od jakiegoś czasu hitem stał się naturalny sok jabłkowy. – Nie jest to żaden współczesny wymysł, tylko powrót do produkcji naturalnego tłoczonego soku jabłkowego. W zeszłym roku uruchomiliśmy jego produkcję i doskonale wszedł na rynek. Dostępny był w kartonach o pojemności trzech litrów, teraz otwieramy linię, w której będzie rozlewany do mniejszych szklanych butelek. Do wyprodukowania 3 litrów soku zużywanych jest 5 kg świeżych owoców – wyjaśnia Wojciech Borzęcki z grupy „Sad Sandomierski”. Kolejnym hitem mogą stać się susze i chipsy jabłkowe. Kilka grup prowadzi rozmowy nad uruchomieniem takich linii, które produkowałyby smaczne i o wiele zdrowsze od tych ziemniaczanych chipsy z rodzimych jabłek.