Wyniki oglądalności meczów siatkarskich sięgały rekordowych wskaźników. Tysiące osób gromadziły się w strefach kibica, aby wspierać naszych. Zgoła inaczej było w Sandomierzu, gdzie prawie 4 tys. osób wybrały adorację i wieczór uwielbienia niż siatkarskie zmagania.
Na początku chcę zaznaczyć, że jestem wiernym i oddanym kibicem polskiej siatkówki. W niejeden wieczór podczas tych mistrzostw moje ciśnienie sięgało wartości zawałowych, by w końcu wykrzyczeć: Jesteśmy Mistrzami! Ale nie o to tu chodzi.
Podczas gdy finałowe rozgrywki wchodziły w najważniejszą fazę do Sandomierza zjechała cała masa młodych z całej diecezji na trzydniowe Dni Młodych. To swoisty fenomen. Corocznie we wrześniowy weekend zamieniają jedno z miast w gigantyczne miejsce modlitwy, zabawy i młodzieńczej radości. Tak było i tym razem. Prastary Sandomierz ze zdziwienia przecierał oczy, gdy pochody młodych niosło krzyż śpiewając, że wszystko mogą w Tym, który ich umacnia. Kolejnego dnia katedra zahuczał rytmem brazylijskich rytmów podczas spotkania prowadzonego przez „Przymierze Miłosierdzia”.
Jednak zdziwienie mieszkańców i turystów osiągnęło apogeum podczas koncertu zespołu „TGM” oraz wieczoru uwielbienia. Rynek sandomierski niemalże pękał w szwach od młodych, którzy bawili się w rytmach chrześcijańskiej muzyki. Ten sam tłum zamarł w bezruchu i milczeniu, gdy nadszedł czas adoracji. Głośny doping z pobliskich pubów dla polskich piłkarzy kontrastował z ciszą adoracji i pełnymi delikatności śpiewami uwielbienia.
Niemalże w tym samy momencie opuszczali Rynek, kibice i młodzi. Ci drudzy na dużo lepszym i zdrowszym, bo Bożym dopingu.