Plac Bartosza Głowackiego w Tarnobrzegu po raz 16. stał się areną dla rękodzielników, sprzedawców i kupujących. Odbywał się bowiem doroczny Jarmark Dominikański.
W sobotę i niedzielę przez rynek przewinęły się tysiące kupujących, czasami tylko zwiedzających, którzy podziwiali i kupowali wszelakie rozmaitości wystawione na straganach. Można było ubrać się, ozdobić, posmakować różnorodnych łakoci, rozsmakować się w chlebach i wyrobach pań z Koła Gospodyń Wiejskich w Sokolnikach. – Chcemy promować swoje wyroby i pokazać się jako Koło Gospodyń Wiejskich, by zaistnieć w szerszych kręgach. Działamy bowiem od trzech lat, zatem jesteśmy młodym towarzystwem – zauważa Celina Kułaga – nieznanym szerszemu gronu. Dlatego uczestniczymy w tego typu imprezach, bo jest to doskonała okazja do promocji. I chyba się nam to udaje, albowiem dużo osób pyta się nas skąd jesteśmy, czym się zajmujemy, bierze od nas dane kontaktowe. – Wszystko, co znajduje się na stole są to produkty naszych rąk – mówi Stanisława Stopa. – W dodatku świeżutkie, bo gotowane, pieczone dzisiejszej nocy. Upalna pogoda nie pozwala bowiem na nieco dłuższe przechowywanie żywności. Ponieważ nie mogłam spać, wstałam przed pierwszą i do godziny piątej rano piekłam bułeczki z serem. Pierogi lepiłyśmy wczoraj wieczorem.
Panie z Sokolnik gościły na tarnobrzeskim jarmarku po raz pierwszy i mają nadzieję, że nie ostatni. Swoje wyroby, nie tylko kulinarne, ale również rękodzielnicze prezentowały w innych ościennych miejscowościach i naturalnie w rodzinnych Sokolnikach.
Wzrok pań przyciągały stoiska z biżuterią artystyczną. – Każda z wystawionych przeze mnie rzeczy jest w jednym egzemplarzu, nie ma powtarzających się wzorów – informowała Grażyna Kucharczyk z Krakowa. Pani Grażyna wystawiała swoją biżuterię po raz drugi, pierwszy raz uczestniczyła w jarmarku w ubiegłym roku. – Chcę podkreślić, że żadne miasto nie przyjmuje rękodzielników tak serdecznie i otwarcie jak Tarnobrzeg. Przemiłe spotkanie w Tarnobrzeskim Domu Kultury, przygotowany nocleg. Nigdzie więcej nie spotkałam się z taką sytuacją, a jeżdżę po Polsce od jakiegoś czasu. Nie mam zbyt wiele wyrobów, albowiem produkcja hurtowa przy jednej parze rąk jest niemożliwa.
Do zajęcia się wyrobem biżuterii skłoniło panią Grażynę, jak sama zaznacza, całkowite niespełnienie artystyczne. – Uwielbiam malarstwo, ale nie potrafię malować, kocham muzykę, ale nie umiem grać na żadnym instrumencie – mówi z uśmiechem. – Cały czas żyłam z przeświadczeniem, że czegoś o charakterze artystycznym w moim życiu brakuje i właśnie biżuteria pozwala mi wyrazić te swoje pragnienia. Bawię się kolorem, a także formą. Dlatego każdy egzemplarz jest niepowtarzalny. Wytwarzanie biżuterii nie jest moją pracą zawodową, ale pasją, która dopełnia mnie pod względem artystycznym – dodaje Grażyna Kucharczyk.
Dzieci najchętniej zatrzymywały się przy stoisku ze słodyczami, watą cukrową oraz zabawkami. Niestety te ostatnie czasami robiły psikusy i uciekały unosząc się w niebo, jak balonowy koń.
Wystawcom i kupującym umilały czas występy muzyków, w tym Zespołów „Cyganianki” z Cygan, Baciary z Podhala, a także Wałów Jagiellońskich.