Takiego scenariusza wydarzeń nie powstydziliby się nawet autorzy serialu "Ojciec Mateusz". W pewnym momencie główne zabytki Sandomierza: Brama Opatowska i Podziemna Trasa Turystyczna dosłownie przechodziły z rąk do rąk, a zdegustowani turyści odchodzili z kwitkiem i niezadowoleniem.
Większość przybywających do Sandomierza turystów jako jedne z podstawowych obiektów do zwiedzania wybiera Bramę Opatowską oraz Podziemną Trasę Turystyczną. O te dwa newralgiczne punkty trwa administracyjna wojna między sandomierskim PTTK a Urzędem Miasta.
Konflikt rozpoczął się kilka miesięcy temu, gdy burmistrz miasta nie podpisał przedłużenia umowy uprawniającej oddział PTTK do administrowania obiektami. Organizacja turystyczna nie zgodziła się na żądania włodarzy miasta, aby je opuścić, przedstawiając argumenty, że ma podstawy prawne do zarządzania zabytkami. I tak jeszcze przed rozpoczęciem sezonu turystycznego sprawa trafiła do sądu, ale i chwilowo ucichła.
Jednak było to tylko pozorne uśpienie sytuacji. W połowie maja dwa najważniejsze obiekty turystyczne w Sandomierzu zostały nieoczekiwanie zamknięte przez pełnomocnika sandomierskiego magistratu. Kłódki na drzwiach wejściowych zawisły w asyście przedstawicieli firmy ochroniarskiej. Odpowiedzią działaczy PTTK było zignorowanie zakazu, przecięcie łańcucha i "odbicie" bramy. Tymczasem Trasa Podziemna pozostała jednak nadal w rękach miasta. Odpowiedzią magistratu było umiejscowienie własnej kasy z biletami przy wejściu na Bramę Opatowską. Turyści byli „łowieni” przez rywalizujące punkty sprzedaży. Tymczasem toczyły się rozmowy, które nie wnosiły nic w sprawę, bo każda ze stron stała nieugięcie przy swoim. Ostatecznie pertraktacje zakończyły się zamknięciem obiektów, których przez dwa dni nie mogli zwiedzać zawiedzeni turyści. Natomiast obie strony sporu skupiły się na pilnowaniu obiektów: ze strony miasta robili to pracownicy firm ochroniarskich, z drugiej - pracownicy i przedstawiciele PTTK. Nad porządkiem czuwała policja.
Kolejnego dnia burmistrz zarządził, że wejście na wymienione obiekty będzie bezpłatne, podobnie uczynili przewodnicy PTTK, którzy wprowadzali turystów do podziemi, nie sprzedając biletów, a pobierając jedynie opłatę przewodnicką.
Końca sporu nie widać, bo każda ze stron utrzymuje swoje roszczenia, a do rozstrzygającej decyzji sądu w sprawie zarządu jeszcze daleko.
Polskie przysłowie mówi, że gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Jednak nijak ono nie pasuje to sandomierskiego sporu, bo tu dwóch się bije, a miasto i turysta tracą. Sandomierzanie podkreślają, że na awanturze straci miasto, spór odbije się na jego wizerunku. Turyści odchodzą zawiedzeni i zamiast wywozić dobre wrażenie z królewskiego miasta, zabierają w bagaż obraz skłóconych stron.
Jedyna nadzieja w detektywistycznym talencie ojca Mateusza, który z pomocą aspiranta Nocula i komendanta Możejki niewątpliwie rozwiązałby zagmatwaną sprawę własności i praw do administrowania obiektami. Chyba to niegłupi pomysł, aby cały spór obrócić w żart i nakręcić odcinek, w którym detektyw w sutannie godzi zwaśnione strony. Tylko czy dałby radę?