Wielokrotnie powtarzamy, że nasze społeczeństwo choruje na brak miłości. Dużo się o niej mówi, odkrywa nowe jej formy, wyszukuje sposoby realizacji a tak naprawdę prawie wogóle jej nie okazujemy.
Ostatnio po raz kolejny oglądałem film o św. bracie Albercie „Brat naszego Boga”, który po burzliwych życiowych losach odkrył drogę życia w posłudze najbiedniejszym. Gdy stawał na rogach ulic czy w drzwiach sal gdzie odbywały się bale dobroczynne, aby żebrać o chleb dla innych obserwowałem reakcję tych, którzy go znali. Chyba nie rozumieli lub nie starali się pojąć jego zachowania i podjętej decyzji. Byli zbyt przywiązani to wygodnego stylu życia. Nie stać ich było na tak radykalny krok.
W czasie Wielkiego Postu sandomierska Caritas po raz kolejny rozpoczyna akcje charytatywne: Jałmużnę wielkopostną, zbiórkę żywności, czy Baranka wielkanocnego. To wszystko ma pomóc najbiedniejszym i potrzebującym. Po kilku latach prowadzenia akcji „Jałmużna wielkopostna” dla wielu z nas akcja ta stała się „banalna”. Już nawet nie zachęca się dzieci, aby coś tam odłożyły dla innych, ucząc je wyrzeczenia. Robiąc zakupy przedświąteczne dla spokoju sumienia włożymy coś do koszyka wolontariuszy, aby pomóc potrzebującym no i jasne, że kupimy Baranka Wielkanocnego, bo zeszłoroczny już się rozpuścił. Niektórzy powiedzą: obowiązek wypełniony, sumienie spokojne. Ale czy to jest prawdziwa jałmużna, która według Pisma świętego ma gładzić nasze grzechy czy też jest to bardziej zaspokojenie naszej próżności, że chcemy być porządnymi katolikami.
Wdowi grosz to nie danie tego, co mi zbywa, ale ofiarowanie tego, co najcenniejsze. Jałmużna pokazuje oblicze naszej miłości wobec innych. Może być taka od ludzkiego oka, na pokaz, może płynąc z obowiązku, bo wypada coś zrobić dla innych. Ale czy dziś stać nas na prawdziwy gest jałmużny, taki, że „lewa ręka nie wie, co czyni prawa” i który płynie z miłości do potrzebujących a nie z litości.
Siostry sercanki w Ćmielowie swoje apostolstwo oparły na pomocy tym, którym już nikt nie pomaga. Starsi, zapomniani, odrzuceni przez społeczność alkoholicy mogą liczyć na ich pomoc, ciepłą zupę i dobre słowo.
A my, czy widząc na ulicy wyciągniętą dłoń biedaka sięgamy choćby po jakąś monetę, aby mu pomóc czy też odwracamy głowę by uniknąć nawet jego wzroku? A przecież św. brat Albert właśnie w takim najbardziej upokorzonym obliczy biedaka odkrył twarz Chrystusa. Jakie jest to oblicze naszej miłości?