Od 35 lat miłośnicy teatru czekają z niecierpliwością na koniec listopada, wtedy bowiem zaczyna się ich uczta duchowa.
Przeprowadzając wywiad z Piotrem Dumą, zastępcą dyrektora Tarnobrzeskiego Domu Kultury, przypomniałam sobie moją pierwszą Dramę z roku 1986 i wrażenie jakie wywarł na mnie wieloobsadowy spektakl „Trans-Atlantyk” wystawiony przez Teatr Ateneum. Przyznaję, zaczęłam z wysokiej półki, bo od samego Gombrowicza. Potem były „Lekcja polskiego” ze wspaniałymi kreacjami Joanny Szczepkowskiej i arcymistrza Tadeusza Łomnickiego. Do dzisiaj mam w pamięci to przedstawienie, słyszę głos, dla mnie przynajmniej, najlepszego aktora, jakiego dotychczas miał polski teatr. A przecież od tamtego czasu upłynęło 24 lata! Cóż jednak znaczy prawdziwa sztuka. Zapamiętałam też przejmującą kreację Iwony Bielskiej w "Kto się boi Virginii Woolf?”, którą parę lat później zobaczyłam ponownie już w Krakowie na scenie Teatru Stu. Miałam zresztą w czasie studiów jeszcze nie raz możliwość obejrzenia spektaklu znanego już ze sceny ówczesnego Wojewódzkiego Domu Kultury. Przez te ponad trzy dekady, bywały w naszym mieście najlepsze, najbardziej liczące się teatry w kraju. Prezentowane były sztuki, które swe premiery miały np. zaledwie kilka tygodni wcześniej. Trafiały zatem całkowite nowości.
Moje pierwsze Dramy obfitowały głównie w poważne dramaty, sięgające zarówno do klasyki, jak i po utwory współczesne. Rzadziej gościły komedie. Dzisiaj zaś te proporcje zdecydowanie uległy zmianie. Cóż, signum temporis! Chcemy coraz łatwiej żyć, więc oczekujemy, że to co się nam oferuje będzie równie lekkie, łatwe i przyjemne. Teatry zaś, by przetrwać i zapewnić sobie frekwencję, wychodzą naprzeciw oczekiwaniom widzów. Kilka lat temu, oczekując w szatni na swój płaszcz, usłyszałam, jak jedna z prominentnych person tarnobrzeskiego światka, stwierdziła, że ten dzisiejszy spektakl, chodziło o „Łucję szaloną” Teatru Słowackiego, z jedną z ostatnich ról Krzysztofa Kolbergera, to takie totalne przynudzanie, w dodatku komu potrzebne. Zaś niezmiernie przypadła do gustu płytka farsa, wystawiana kilka dni wcześniej. Całość zaś ów pan skwitował zdaniem: „Ale jak się już ma te pieniądze i wydaje je, to trzeba iść, bo trzeba bywać”. De gustibus non est disputandum.