Tarnobrzeg. Oto dziś dzień krwi i chwały

Marta Woynarowska Marta Woynarowska

publikacja 29.11.2020 10:38

Walerian Tarnowski, Jędrzej Dobrodzicki, Fortunat Brodzki, Jan Zaklika i Juliusz Małachowski - to listopadowi powstańcy, bardziej lub mniej związani z Tarnobrzegiem.

Tarnobrzeg. Oto dziś dzień krwi i chwały Waleria ze Stroynowskich i Jan Feliks Tarnowscy. Marta Woynarowska /Foto Gość

190 lat temu, wieczorem 29 listopada grupa spiskowców pod wodzą podporucznika Piotra Wysockiego, który miał powiedzieć do nich: "Polacy! Wybiła godzina zemsty. Dziś umrzeć lub zwyciężyć potrzeba! Idźmy, a piersi wasze niech będą Termopilami dla wrogów", zaatakowała Belweder, rozpoczynając w ten sposób zryw, który przeszedł do historii Polski jako powstanie listopadowe.

Mocnym echem odbiło się ono także w naszym regionie. Mimo, że podobnie, jak późniejsze styczniowe, toczyło się w zaborze rosyjskim, przeciw Rosji bowiem było skierowane, nie pozostawiło obojętnymi Polaków z dwóch pozostałych zaborów - austriackiego i pruskiego.

- Miało ono istotne elementy związane z naszym terenem, wynikające nie tylko z faktu, że Tarnobrzeg i Dzików leżały w strefie nadgranicznej, Wisła bowiem stanowiła granicę pomiędzy zaborami austriackim a rosyjskim. Mocno zaangażowanych w zryw było kilka osób pochodzących czy związanych z regionem, jak chociażby Jan Feliks Tarnowski, właściciel Dzikowa, znany głównie jako współtwórca wraz ze swą żoną Walerią ze Stroynowskich słynnej kolekcji dzikowskiej. Zdecydowanie słabiej znamy jego działalność polityczną, a był zwłaszcza w okresie przedpowstaniowym wybitnym politykiem, senatorem Królestwa Polskiego. Kiedy wybuchło powstanie, a wiemy o tym z pamiętników jego żony, odniósł się do niego sceptycznie, chociażby z uwagi na spiskowców, którzy do niego doprowadzili. A była to młodzież, podchorążowie, a więc postaci mało znaczące dla ówczesnych elit. W Dzikowie obserwowano, jak potoczy się powstanie, ale kiedy z Warszawy przyszło żądanie by Jan Feliks zgłosił formalny akces, natychmiast odpowiedział pozytywnie - opowiada dr hab. Tadeusz Zych, dyrektor Muzeum Historycznego Miasta Tarnobrzega.

Tarnobrzeg. Oto dziś dzień krwi i chwały   Portret Jana Feliksa Tarnowskiego. Marta Woynarowska /Foto Gość

Dziedzic Dzikowa akceptował wszystkie podejmowane decyzje, uchwały Sejmu, także tę z 25 stycznia 1831 r. idącą najdalej i budzącą największe kontrowersje, czyli o detronizacji Mikołaja I jako władcy Królestwa Polskiego.

Sceptycznego stosunku do powstania nie podzielał jego syn Walerian Spycymir Tarnowski, który jako 20-letni młodzieniec w marcu 1831 r. wstąpił do polskiej armii i służył pod generałem Karolem Różyckim, współorganizatorem sił zbrojnych na Wołyniu i dowódcą Pułku Jazdy Wołyńskiej. Udział w powstaniu młody Tarnowski zakończył z wysokimi odznaczeniami wojskowymi.

Kiedy zwycięstwo zaczęło przechylać się na stronę rosyjską, a zwłaszcza tuż po upadku powstania Dzików stał się azylem dla uczestników zrywu, doświadczających represji ze strony caratu. Część z nich odegrała później znaczącą rolę w wychowaniu patriotycznym młodego pokolenia Tarnowskich, jak chociażby Jędrzej Dobrodzicki, walczący w Korpusie generała Józefa Dwernickiego na Wołyniu, gdzie w jednej z największych bitew powstania listopadowego pod Boremlem został ciężko ranny. Do Dzikowa sprowadził go, wraz z innymi współtowarzyszami powstańczych walk, Walerian Tarnowski, gdzie zostali zatrudnieni w majątku jego ojca Jana Feliksa. Dobrodzicki był wychowawcą dwóch pokoleń Tarnowskich - synów Jana Bogdana, a następnie Jana Dzierżysława. Opiekował się m.in. Juliuszem, który zginął w powstaniu styczniowym oraz jego starszym bratem, przyszłym rektorem Uniwersytetu Jagiellońskiego, Stanisławem, który w „Domowej kronice dzikowskiej” napisał, że „był naszą najlepszą najtroskliwszą niańką”.

Na Wołyniu walczył także Fortunat Brodzki, który znalazł zatrudnienie jako dzikowski bibliotekarz, przejmując schedę po Sewerynie Bilińskim (Biliński z pomocą sekretarza Ślebodzińskiego oraz Stanisława Jachowicza sporządził nowy katalog dzikowskich zbiorów).

Uczestnikiem listopadowego boju na Wołyniu był także Jan Zaklika, który wieczny spoczynek znalazł na Starym Cmentarzu na Piaskach w Miechocinie.

- Na naszym terenie znalazło się liczne grono powstańców co było efektem przekroczenia na tzw. Zasanie II Korpusu włoskiego generała Girolamo Ramorino, który następnie skapitulował, składając broń przed Austriakami. Był to jeden z bardziej nieudacznych dowódców powstańczych. Mimo, iż jest symbolem polsko-włoskiego braterstwa broni, to jednak zapisał się niezbyt chlubnie, decydując się na ucieczkę do zaboru austriackiego. Sporo informacji o tych wydarzeniach zawierają zapiski powstałe w klasztorze braci mniejszych kapucynów w Rozwadowie, gdzie przez pewien czas przebywali ranni podwładni włoskiego generała - mówi Tadeusz Zych. - Skoro już mowa o Rozwadowie, nie można nie wspomnieć o wybitnej i bardzo ważnej dla regionu postaci barona Kaliksta Horocha, dziedzica Wrzaw, którego ojciec Józef Wiktoryn był jednym z najdzielniejszych żołnierzy kampanii napoleońskiej. Zebrał piętnastu ochotników, z którymi w trzydzieści koni ruszył do Warszawy. Zanim do niej dotarli oddział rozrósł się do kilkudziesięcioosobowego, potem zaś liczył już kilkuset żołnierzy.

Kalikst Horoch walczył niedaleko Kazimierza Dolnego, który zdołał zdobyć, za co został odznaczony Złotym Krzyżem Orderu Virtuti Militari. Potem bił się w najsłynniejszych bitwach powstania listopadowego - pod Wawrem i Dębem Wielkim, uczestniczył w wyprawie generała Dwernickiego na Wołyń. Walkę zakończył razem z korpusem Ramorino, do którego otrzymał  przydział. Po latach założył dobroczynne Towarzystwo Opieki nad Weteranami 1831 roku.

Tarnobrzeg. Oto dziś dzień krwi i chwały   Juliusz Małachowski. CBN Polona

W walkach o Kazimierz Dolny uczestniczył 30-letni Juliusz Małachowski, wprawdzie nie związany bezpośrednio z naszym regionem, niemniej postać bardzo ważna w historii rodziny Tarnowskich.

- Był bratem Gabrieli z Małachowskich żony Jana Bogdana Tarnowskiego, a matki Stanisława, przyszłego profesora i Juliusza, powstańca styczniowego. Jego życie wywarło przemożny wpływ na jego siostrzeńca i imiennika - Juliusza, który podzielił los wuja, jak i on ginąc w walce. Lucjan Siemieński w 1917 r. opublikował książkę pod znamiennym tytułem „Dwaj Juliusze (1831-1864)”, ukazującą związki, jakie połączyły młodego Tarnowskiego z wujem, którego nigdy nie spotkał, ten bowiem zginął w 1831 r. pod Kazimierzem Dolnym. Pisał w niej: „Obydwa pochodzili ze znakomitych staropolskich rodów, w których cnoty domowe i obywatelskie bywały dziedziczne; obydwóch łączył bliski krwi związek, chociaż gdy pierwszy ginął, drugi nie żył jeszcze na świecie; obydwa jedno chrzestne nosili imię; obydwa padli, rzucając się z orężem w ręku na nieprzyjaciela.

Pierwszym był Juliusz Małachowski - drugim Juliusz Tarnowski.

Wuj i siostrzeniec.

Data śmierci pierwszego rok 1831 - drugiego 1863.”

Tarnobrzeg. Oto dziś dzień krwi i chwały   Dwaj Juliusze - Tarnowski i Małachowski. CBN Polona

- Stanisław Tarnowski, tak wspominał swego młodszego brata: „Młody Juliusz zawsze miał dziwny, tajemniczy jakiś pociąg do swojego wuja Juliusza Małachowskiego. Lubił myśleć, lubił mówić o tym młodym żołnierzu, który poległ z kosą w ręku. Może czuł, że z imieniem odziedziczył i ducha, a może przeczuwał, że śmierć taka sama uzupełni to podobieństwo. Wspominał go często, szczególnie kiedy sam na wojnę się wybierał. Raz pamiętam mówił do drugich: >> Miałem takiego wujka co w 30 roku pułk postawił własnym kosztem, a ja biedak nie mam i za co pięciu ludzi przyprowadzić<<”. Jak wiemy nasz Juliusz Tarnowski podzielił los swojego wuja. Co prawda nie z kosą w ręku a ze strzelbą poprowadził słynny szturm na bagnety na oddziały rosyjskie w bitwie pod Komorowem w czerwcu 1863 r., gdzie zginął. Ta tradycja i pamięć o obu Juliuszach kształtowały kolejne pokolenia wychowujące się w Dzikowie - podkreśla historyk. - Powstanie listopadowe odegrało w naszych dziejach ogromną rolę, gdyż ukształtowało naszą, polską mentalność, nadal żywą, mimo upływu niemal 200 lat. Klęska zrywu i szok z tym związany stworzyły polski romantyzm. Gdyby nie doświadczenie powstania listopadowego, nie byłoby Mickiewicza, Słowackiego, polskiego mesjanizmu i tego, co nazywamy naszą narodową cechą, czyli kultywowania wszystkich klęsk. Można zatem obrazowo stwierdzić, że my wszyscy jesteśmy z niego - podsumowuje Tadeusz Zych.

Dyrektor MHMT i prezes Tarnobrzeskiego Towarzystwa Historycznego Oddziału Polskiego Towarzystwa Historycznego, zauważa, iż powstanie listopadowe, jak sądzą niektórzy historycy, a zwłaszcza prof. Jerzy Łojek, było jedynym polskim zrywem mającym szansę powodzenia. Była to bowiem regularna wojna, co ani wcześniej, ani później się nie powtórzyło, toczona pomiędzy dwiema armiami - polską i rosyjską, doskonale uzbrojonymi i wyszkolonymi. W dodatku nasze wojska liczebnie nie ustępowały zbyt mocno stronie wroga. Stąd teza, wyrażona chociażby w słynnej książce Jerzego Łojka „Szanse powstania listopadowego”, iż powinno ono zakończyć polską wygraną.

- Nie chcę wchodzić w polemikę ze zdaniem nieżyjącego profesora, niemniej rodzą się pytania: ile jeszcze takich stutysięcznych armii Rosjanie byliby w stanie wystawić i co zrobiłyby dwa pozostałe państwa zaborcze w przypadku, gdyby szala zwycięstwa przeważyła na polską stronę - zastanawia się Tadeusz Zych?