Rozalin. Podróżowali z „Wędrowcem”

Marta Woynarowska Marta Woynarowska

publikacja 30.08.2020 21:36

Przez dwa weekendowe dni w Muzeum Opowieści w Rozalinie opowiadano i śpiewano o wędrowaniu.

Rozalin. Podróżowali z „Wędrowcem” Festiwalowe śpiewanie otworzyła Alena z „Piosenkami z dna duszy Ameryki Południowej". Marta Woynarowska /Foto Gość

Druga edycja Festiwalu Wędrowiec, po ubiegłorocznej, która odbyła się w Cieszanowie, zawitała do Rozalina koło Nowej Dęby.

- Mogę już zdradzić, że w przyszłym roku festiwal odbędzie na dwie tury - na otwierającą wakacje zapraszamy do Cieszanowa, zaś na żegnającą je do Rozalina - wyjawia przyszłoroczne plany Marcin Kurnik, prezes Fundacji Q, prowadzącej Muzeum Opowieści, i jednocześnie będącej organizatorem wydarzenia. - Koncerty okazały się bardzo nastrojowe i klimatyczne, z czego jest ogromnie zadowolony. Wykonawcy podeszli bardzo profesjonalnie do koncertów, które odbywały się w niezwykłym upale, jakiego w tym roku jeszcze nie doświadczyliśmy. Mamy gości ze Szczecina, Wrocławia. Niektórzy zdecydowali się na nocleg pod namiotami. Jest wiele osób chętnych do posłuchania prób wykonawców, uznaliśmy bowiem, że fajnie byłoby przyjąć taką otwartą formułę.

W tegorocznej edycji wystąpili muzycy z Polski oraz zagranicy. W ich repertuarach o różnorodnych stylach i klimatach obowiązkowo znalazły się tematy wędrowania, podróży, nie zawsze tych dosłownych, ale także duchowych.

- Zabrzmiała muzyka, którą chyba Anna Treter określiła jako: poetycką, liryczną, autorską. I są to chyba najbliższe i najlepiej oddające charakter i ducha kompozycji, jakie wybrzmiały na naszej festiwalowej scenie - dodał Marcin Kurnik.

Festiwalowe śpiewanie otworzyła Alena z „Piosenkami z dna duszy Ameryki Południowej”, której od lat towarzyszą fortepian, gitara, bębny i perkusjonalia, a od niedawna instrument z Peru - charango.

- Ujęło mnie to miejsce, pełne zieleni, drzew i spokoju. Udział w „Wędrowcu” to autentyczna przyjemność. Publiczności zaprezentowałam pieśni pochodzące przede wszystkim z Ameryki Południowej, między innymi z Peru. Chciałam poprzez nie opowiedzieć o moim wędrowaniu przez Peru - mówiła Alena. - Pochodzę z rodziny muzycznej i od dziecka jestem kształcona w dziedzinie muzyki. Przebywając w Peru naturalną rzeczą było, iż nasłuchiwałam, wyławiałam każdą zasłyszana piosenkę, frazę. Zawsze ciągnęło mnie do Ameryki Południowej. Będąc tam zakochałam się w tamtejszym stylu życia, charakteryzującym się wolniejszym tempem, większą refleksyjnością, pokorą wobec tego co los i świat przyniesie.

Na scenie zaprezentowały się zespoły i soliści: IKSY - zespół z Mikołowa, swoją muzykę klasyfikujący jako alternatywny pop, SąStąd z autorską muzykę z gatunku avant pop, Ania Sama, która ujęła ciekawą barwą głosu oraz czułością i intymnością w piosenkach, Asia Nawojska z kompozycjami oscylującymi pomiędzy muzyką klasyczną, alternatywną a Indie popem i folkiem, Kathia - 17-letnia songwriterka z Poznania, Maciej Lipina - wokalista, gitarzysta, kompozytor, autor tekstów, aktor teatralny, pedagog muzyczny.

Z ostatnim koncertem zamykającym tegoroczny festiwal wystąpił islandzki multiinstrumentalista i kompozytor Ragnar Olafsson, mający na swoim koncie kilkanaście albumów, które wydał z wieloma zespołami. Przyleciał do Polski na krótką, solową trasę koncertową, by promować swój drugi album „Miss”,

Obok muzyki, jak przystało na Muzeum Opowieści, nie mogło zabraknąć opowiadań, a te snuli m.in. Agnieszka i Piotr Szabliccy, którzy zaprezentowali projekt „Podróżowanie dla zwykłych ludzi”, skierowany do osób dorosłych, pragnących rozwijać swoją pasję podróżniczą.

Rozalin. Podróżowali z „Wędrowcem”   Plakat festiwalowy. Marta Woynarowska /Foto Gość

- Chcemy zachęcić ludzie, aby sami organizowali swoje wyjazdy bliższe i te całkiem dalekie, wyzbyli się obaw i zaczęli podróżować „po swojemu” - mówił Piotr Szablicki. - Projekt zrodził się z namowy znajomych, którzy prosili nas, abyśmy dzielili się w internecie swoimi wrażeniami, wspomnieniami, radami. I tak powstałą strona internetowa i fanpage na Facebooku.

- Nie jesteśmy podróżnikami na pełny etat, pracujemy zawodowo, ale jednocześnie staramy się wykorzystywać każdy możliwy i nadarzający się czas na wyjazd. Nie są to bynajmniej kilku czy kilkunastotygodniowe wyjazdy. Najczęściej są to wypady kilkudniowe, czasem nawet na trzy, cztery dni - dodała Agnieszka Szablicka.

- Cały wyjazd od transportu, poprzez noclegi planujemy i wyszukujemy sami. Dlatego z odpowiednim wyprzedzeniem można kupić bardzo tanie bilety lotnicze, znaleźć fajny, niedrogi nocleg, co w sumie w stosunku do zorganizowanych wycieczek przez biura podróży, generuje o wiele niższe koszty. W ten sposób odwiedziliśmy np. Islandię, Japonię, w której byliśmy w tym roku w kwietniu. I to był wyjazd, który dobrze zapamiętamy, bowiem w trakcie pobytu tam dowiedzieliśmy się, że Polska zamyka granice w związku z pandemią. Dowiedzieliśmy się trochę późno, bo smacznie sobie spaliśmy - śmiał się pan Piotr, wspominając wiosenny wyjazd do Japonii.

- Powrót to cała odyseja. Mieliśmy wracać za dwa dni, ale w tej sytuacji szukaliśmy każdego możliwego połączenia. Wracaliśmy 36 godzin. Najpierw polecieliśmy do Moskwy, skąd mieliśmy mieć przesiadkę do Warszawy, ale lot został odwołany. Lecąc do Moskwy byliśmy spokojni, rząd polski bowiem zapowiadał, że będzie ściągał wszystkich Polaków. Przebukowaliśmy bilety na lot do Berlina, gdzie z kolei okazało się, że żadna komunikacja lądowa publiczna do Polski nie odchodzi. Więc wypożyczonym autem, dzięki znajomym, dotarliśmy wreszcie do  domu w Szczecinie - opowiadała pani Agnieszka. - To najbardziej zwariowana i spektakularna nasza podróż.

- W każdym kraju, w którym byliśmy, coś się działo, były jakieś perypetie i zmuszeni byliśmy szukać pomocy. W każdym z tych krajów spotkaliśmy ludzi, którzy nam pomogli, nawet jeśli pojawiała się bariera językowa. Dlatego nie trzeba się obawiać - zaznaczył Piotr Szablicki.

O swoim wędrowaniu po podkarpackim lesie opowiedział także Robert Wilk, a swoją gawędę zilustruje wystawą zdjęć.

Wieczorem zaś po koncertach odbyły się pokazy filmowe w ramach plenerowego Kina Nocnego.

W niedzielę zaś plac przy muzeum zapełnili uczestnicy II Zlotu Pasjonatów Pojazdów Napędzanych Silnikami DEZAMET-u. W paradzie przejechało kilkadziesiąt motocykli i motorowerów. Były osoby m.in. z Kielc, Mielca, Dębicy. Białym krukiem była WFM-ka z silnikiem nowodębskiej fabryki. - Tylko jeden rocznik miał montowany wyrób DEZAMET-u, dlatego jest to prawdziwy unikat - podkreślił Marcin Kurnik.

Redakcja "Gościa Sandomierskiego" objęła patronat medialny nad festiwalem.