Wielka cicha pani na Dzikowie

Marta Woynarowska Marta Woynarowska

publikacja 07.02.2020 20:02

W Miejskiej Bibliotece Publicznej im. dr. Michała Marczaka odbyła się promocja "Moich podróży" Walerii ze Stroynowskich Tarnowskiej.

Wielka cicha pani na Dzikowie Monika Chwałek-Oczkowska oraz Adama Wójcik podczas prezentacji książki w MBP. Marta Woynarowska /Foto Gość

Spisane 216 lat temu wrażenia młodej hrabiny z podróży do Włoch, którą odbyła wraz mężem, dopiero teraz doczekały się polskiego wydania.

Zadania przetłumaczenia spisanych po francusku wspomnień pani na Dzikowie podjęła się romanistka Monika Chwałek-Oczkowska, pochodząca z Tarnobrzega, a mieszkająca i pracująca od kilkunastu lat w Krakowie.

- Pierwszy raz usłyszałam o Walerii Tarnowskiej w czasie zwiedzania zamku Tarnowskich, po remoncie, kiedy urządzono w nim muzeum. Dowiedziałam się także, że pisała pamiętniki w języku francuskim, w których wiele miejsca poświęciła sztuce, historii. I to była prawdziwa eureka! - opowiada z uśmiechem Monika Chwałek-Oczkowska, pasjonatka historii sztuki, muzealnictwa. - Wówczas postanowiłam, że muszę dotrzeć do pamiętników hrabiny i je przetłumaczyć. Okazało się to dość żmudnym zadaniem. Nie dysponowałam bowiem rękopisami, bazowałam na francuskim wydaniu części „Moich podróży”, opublikowanych w 1925 roku przez prawnuka Walerii Jerzego Mycielskiego, wybitnego historyka sztuki, oraz mikrofilmach, znajdujących się w zbiorach Biblioteki Jagiellońskiej. Zajęło mi to dwa lata, a kolejne trzy samo tłumaczenie. Musiałam bowiem godzić je z praca zawodową oraz rodziną. Ale udało się i jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa. Mam nadzieję, że uda mi się również przetłumaczyć pozostałe pamiętniki zatytułowane „Moje dzienniki”, które zainicjowała pierwszym wpisem w swoje 22 urodziny, zaś zakończyła w 1838 roku, czyli na 11 lat przed śmiercią.

Jak podkreśla tłumaczka, pamiętniki spisane są pięknym, czytelnym pismem w nienagannej francuszczyźnie. Uderzający jest praktycznie niemal całkowity brak skreśleń, które pojawią się tylko kilka razy w chwilach wielkiego wzruszenia autorki, osoby niebywale inteligentnej, zdyscyplinowanej i nieprzeciętnej erudycji.

Wielka cicha pani na Dzikowie   Patronat nad wydawnictwem objął prezydent Tarnobrzega Dariusz Bożek. Wśród gości był burmistrz Nowej Dęby Wiesław Ordon. Marta Woynarowska /Foto Gość

-Waleria Tarnowska dla Tarnobrzega jest osobą niezwykle ważną, to w dużej mierze dzięki niej powstała wspaniała kolekcja dzikowska, której znaczna część mamy możliwość prezentowania w naszym Muzeum Historycznym Miasta Tarnobrzega. Uznałem, że należałoby wydać tłumaczenie pani Moniki. Ponadto w październiku ubiegłego roku minęła 170. rocznica śmierci Walerii, byłaby to zatem dobre uczczenie pamięci tej niezwykłej postaci i jednocześnie sposobność, by tarnobrzeżanie lepiej, albo w ogóle poznali tę niezwykłą pod wieloma względami kobietę - mówi Adam Wójcik, prezes Towarzystwa Przyjaciół Tarnobrzega, które książkę wydało i pierwszy, wieloletni dyrektor MHMT, obecnie kustosz jego oddziału Muzeum Polskiego Przemysłu Siarkowego. - Pamiętniki, noszące tytuł „Mes voyages”, spisywała z myślą o córce Rozalii, która w chwili wyjazdu rodziców miała 9 miesięcy. Nie przypuszczała, że wydarzy się wielki dramat, albowiem po powrocie do kraju jej pociecha nie żyła od kilku miesięcy.

W „Moich podróżach” zawarła swoje wrażenia z pobytu we Włoszech, opisy dzieł sztuki, relacje ze spotkań, a tych jej nie brakowało i to jeszcze z jak znamienitymi osobistościami tamtego czasu - papieżem Piusem VII czy Marią Letycją Bonaparte, matką cesarza Napoleona I.

- Wśród licznie nawiązywanych znajomości znaczące grono stanowili ówcześni artyści, wśród których nie mogło zabraknąć Antonia Canovy, uznawanego przez współczesnych mu za ówczesnego Fidiasza. Skutkiem tej znajomości był zakup przez Tarnowskich rzeźby przedstawiającej Perseusza z głową Meduzy, która niestety nigdy do Dzikowa nie dotarła. Państwo Tarnowscy, wykorzystując biedę i zniszczenia Włoch w wyniku wojen napoleońskich, co skutkowało niskimi cenami dzieł sztuki, nabyli spory zbiór obrazów, stanowiących zalążek kolekcji dzikowskiej, co w głównej mierze było zasługą pani Walerii, wykazującej się doskonałym znawstwem malarstwa - mówi Adam Wójcik. - Z pewnością także pozostałe części pamiętników, pisanych od 1804 do 1838 roku a zatytułowanych „Mes journal” zawierają wiele cennych informacji o rodzinie i tym co działo się w Dzikowie. Mam taką cichą nadzieję, że jeśli książka ta spotka się z uznaniem, to państwo Tarnowscy wyrażą zgodę by pani Monika Chwałek-Oczkowska mogła przetłumaczyć pozostałą część, a my ze swej strony, czy TPT będziemy kontynuować tę serię wydawniczą.

Wydanie „Moich podróży” zostało uzupełnione o ryciny z czasów wyprawy Tarnowskich do Włoch, pochodzących ze zbiorów rodziny tłumaczki oraz Muzeum Okręgowego w Tarnowie. Książkę wydrukowało Wydawnictwo Diecezjalne w Sandomierzu.

Autorka pamiętników, jak podkreśla Adam Wójcik, z pewnością może być uznawana za najwybitniejszą w gronie pań na Dzikowie. Urodzona w 1782 roku w Bubnie koło Horochowa była jedynym dzieckiem Aleksandry z domu Tarnowskiej, primo voto Jełowieckiej i Waleriana Stroynowskiego, wojewody buskiego, jednego z najbogatszych właścicieli ziemskich na Wołyniu. Toteż nie dziwi, że rodzice przykładali ogromną wagę do jej wychowania i wykształcenia. Wśród jej nauczycieli byli Jędrzej Śniadecki i Wawrzyniec Surowiecki. Waleria pobierała lekcje z języków łacińskiego i greckiego, francuskiego, w którym głównie się porozumiewała, a także z historii, literatury oraz malarstwa.

- Była starannie wykształcona, oczytana, przy tym głęboko wierząca, odnosząca się z ogromnym szacunkiem do innych ludzi, bezgranicznie kochająca swoją rodzinę, przy tym niezwykle delikatna, powściągliwa, taka trochę szara myszka, przy tym mająca ogromną wiedzę i wyczucie sztuki, wszak sama malowała, specjalizując się w malarstwie miniaturowym i była w nim naprawdę doskonała, o czym świadczą miniatury jej autorstwa zachowane i prezentowane m.in. w zamku w Dzikowie. Zatem nauka rysunku i malarstwa pobierana w horochowskim pałacu u Constantino Villaniego, później zaś w Dzikowie u Wincentego Lesseura, była bardzo celnym wyborem i czasem niezmarnowanym. Zanim wraz z mężem na stałe osiedli w Dzikowie, w Warszawie, w pałacu przy Krakowskim Przedmieściu prowadziła słynny salon, w którym gromadziła się ówczesna elita intelektualna - charakteryzuje autorkę pamiętników Adam Wójcik.

Wielka cicha pani na Dzikowie   Portret autorki "Moich podróży". Marta Woynarowska /Foto Gość

Swego przyszłego męża Jana Feliksa Tarnowskiego (starszego od niej o pięć lat) Waleria Stroynowska poznała w lutym 1798 roku, podczas spotkania zaaranżowanego przez Tadeusza Czackiego, wuja młodego hrabiego i założyciela Liceum Krzemienieckiego. Spotkały się dwie osoby, niezwykle wrażliwe, wykształcone, ceniące wiedzę i sztukę. Ślub odbył się we wrześniu 1800 roku. Niemal 12 miesięcy później na świat przyszedł ich pierworodny - Kazimierz, a dwa później córeczka Rozalia. Niestety niebawem śmierć zabrała młodym Tarnowskim synka. Oczkiem w głowie zatem stała się maleńka Rozalia. Za namową i naciskami ojca jesienią owego 1803 roku Waleria wraz z mężem udali się w podróż do Włoch. To podczas tej wyprawy stęskniona matka spisywała niemal każdego dnia swoje wrażenia dla ukochanej córeczki, jej dedykując „Mes voyages”.

W latach następnych państwo Tarnowscy doczekali kolejnych dzieci: Jana Bogdana (1805-1850), Marię Felicję (1807-1870) po mężu Małachowską, Waleriana Spycimira (1811-1861), Rozalię Wiktorię (1814-1815), Annę (1816-1893) i Tadeusza Antoniego (1819-1890).

Wielka cicha pani na Dzikowie   "Moje podróże" wydrukowało Wydawnictwo i Drukarnia Diecezjalna w Sandomierzu. Marta Woynarowska /Foto Gość

Waleria ze Stroynowskich Tarnowska zmarła 23 listopada 1849 roku, w siedem lat po swym mężu. Kilkanaście dni przez odejściem doznała udaru. Ostatnie dni życia swej kochanej babki spisał po latach w „Domowej Kronice Dzikowskiej”, wówczas liczący 12 lat, Stanisław Tarnowski, przyszły profesor i rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego. „Pewnego dnia zaraz po obudzeniu weszła do nas panna Olimpia i powiedziała, że babunia bardzo chora. W wilię, kiedyśmy jej mówili dobranoc, była zdrowa jak zwykle. Przyszedł atak apopleksji czy paraliżu. Zastaliśmy ją na łóżku bez ruchu. Przytomna była, poznawała każdego, ale mowa była utrudniona, a choć odpowiadała zawsze do sensu, musiało być przytępienie, bo spała prawie ciągle. Rozesłaliśmy sztafety na wszystkie strony. Wrócili jak mogli najprędzej moi rodzice, po nich przyjechała ciotka Onufrowa Małachowska i stryj Walerian. Stryj Tadeusz nie mógł się doczekać paszportu i przyjechał już po śmierci.

Pewnego dnia moja matka zwróciła uwagę mojego ojca, że babunia żwawsza, wyraźniej mówi, trzeba z tego skorzystać i posłać po księdza. Przyjechał ksiądz, spowiadała się, przyjęła komunię świętą i namaszczenie całkiem przytomnie, ze łzami i z uśmiechem. Instynkt mojej matki był trafny, bo nazajutrz rano zaczęło się konanie, ciężkie i długie. Mój ojciec czytał modlitwy za konających. Dławił się od płaczu, co chwila głos mu się łamał, ale doczytał do końca. Cały dom był w jej pokoju. Po modlitwach wszyscy przychodzili, by ją pożegnać i pocałować w rękę. Ona miała oczy zamknięte, ale musiała wiedzieć, że umiera, że się z nią żegnają, bo każdego, kto przyszedł ściskała za rękę. W samej chwili skonania podniosła głowę, otworzyła oczy i silnym głosem wyraźnie powiedziała: „Idę, idę”.

Było to 23 listopada 1849 roku.

Miała 67 lat, a pięćdziesiąt bez jednego była duszą i chlubą domu, który jak długo będzie trwał, powinien o niej wiedzieć, znać ją, jej pamięć przechowywać ze czcią i z wdzięcznością. Zastała w domu honor cały, sumienie czyste, żadnego nigdy sprzeniewierzenia Bogu ani ojczyźnie, ale ten zasób czci i wary, jaki zastała, pomnożyła swoją cnotą i zasługą, utwierdziła go na dalsze pokolenia. Dla was, którzyście jej nie znali, jej pamięć powinna być błogosławiona na zawsze”.

Zwiedzający Muzeum Historyczne Miasta Tarnobrzega, mieszczące się w zamku Tarnowskich, winni mieć na uwadze, iż najważniejszy i najcenniejszy trzon prezentowanych zbiorów autorstwa mistrzów malarstwa włoskiego, holenderskiego, flamandzkiego stanowią obrazy zakupione przez Walerię i Jana Feliksa Tarnowskich, podczas ich włoskiej podróży.