Dwurnik w Dzikowie

Marta Woynarowska Marta Woynarowska

publikacja 21.01.2019 17:46

Czterdzieści pięć prac reprezentatywnych dla całej twórczości Edwarda Dwurnika można obejrzeć na wystawie w tarnobrzeskim muzeum.

Dwurnik w Dzikowie Zwiedzających "wita" rzeźba Józefa Nowaka przedstawiająca Edwarda Dwurnika Marta Woynarowska /Foto Gość

Wszystkie obrazy pochodzą z prywatnej kolekcji, a część z nich udostępniona jest szerokiej publiczności po raz pierwszy.

- Nasza wystawa, na której znajdują się zupełnie inne prace niż na ekspozycji „75 x 75” prezentowanej jeszcze w Muzeum Okręgowym w Sandomierzu, niestety nosi w podtytule „in memoriam”, chociaż nie tak miało być. Rozmawiałem z Edwardem Dwurnikiem jeszcze na miesiąc przed jego śmiercią i artysta zapowiedział swą obecność na wernisażu. Niestety stało się inaczej i nasza wystawa przemieniła się w hołd dla zmarłego przed paroma miesiącami artysty - mówi Tadeusz Zych, dyrektor Muzeum Historycznego Miasta Tarnobrzega. - Obok klasycznych „dwurników”, jak niektórzy określają obrazy charakterystyczne dla malarza, można zobaczyć dzieła nieco zaskakujące. Świadczy to tylko o jego wielkiej wszechstronności, ale jednocześnie potwierdza, że był wierny swoim wyborom i swej artystycznej drodze.

Na tarnobrzeskiej ekspozycji można zatem zobaczyć pierwszy z najsłynniejszych cykli Dwurnika, który tworzył niemal do końca życia, czyli „Podróże autostopem”. Składają się na niego weduty ukazujące miasta, które znalazły się na drodze jego podróży głównie po Polsce, ale są również widoki europejskich stolic. „Podróże autostopem” są najpełniejszą egzemplifikacją zauroczenia Dwurnika Drowniakiem. Największą fascynacją malarza stała się bowiem twórczość Nikifora, czyli Epifaniusza Drowniaka, z którą „na żywo” zetknął się podczas wakacji 1965 roku, jeszcze jako student warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. W kieleckim Klubie Międzynarodowej Prasy i Książki prezentowana była wystawa prac Nikifora. „W przenośni, ale padłem [na kolana – przyp. mw]. Koledzy mówili, że zwariowałem. Przede wszystkim zafascynowała mnie jego wyobraźnia. To, jak budował swoje pejzaże, domy krynickie, i to mi się spodobało” - mówił w wywiadzie rzece „Moje królestwo” przeprowadzonym przez Małgorzatę Czyńską. Dalej zaś stwierdził: „Więc malowałem à la Nikifor - on mi pokazał perspektywę i w ogóle zachwycił. Mimo to doświadczenie jego sztuki było dla mnie jedynie przewrotnym rozpędem we własnym kierunku”.

Był to czas poszukiwania przez młodego artystę swojej własnej drogi. Jak przyznawał we wspomnianym wywiadzie, rok 1965 był dla niego trudny, miotał się pomiędzy różnymi formami, tematami, z których żaden nie okazywał się tym właściwym.

Wystawa Nikifora dodatkowo obudziła w nim wspomnienia z dzieciństwa, kilku lat spędzonych w Józefowie, miasteczku zabudowanym drewnianymi domami z werandami w stylu nadświdrzańskim, zwanym też świdermajer. „[…] kiedy zetknąłem się z akwarelami Nikifora, wspomnienia, otoczenie, w którym wyrosłem, w pewien sposób podbiły znaczenie tych akwarel i nabrały one dla mnie jeszcze większego znaczenia i mocno wpłynęły na moją psychikę” - wyjawiał w „Moim królestwie”. „Rysunek nr 1”, noszący datę 13 czerwca 1965 roku, artysta przyjął za początek swojej twórczości.

Pod wpływem zachwytu krynickim twórcą w 1966 roku rozpoczął pracę nad cyklami „Podróże autostopem” i „Warszawa”. Przekładał małe Nikiforowe akwarele na swoje wielkoformatowe obrazy, w których jak u Drowniaka piętrzą się domy, kamienice, Pałace Kultury, wielkie budowle ujęte z wysokiej perspektywy, obrysowane wyraźnym konturem.

Na tarnobrzeskiej wystawie obok „czystych” wedut, jak np. Płocka, Lublina czy Paryża, w których artysta skoncentrował się tylko na architekturze, a należących do tzw. błękitnych miast, jest cały przekrój widoków miejscowości, gdzie na ulicach, placach kłębi się ludzki tłum. Nie stanowi on jednak tylko dodatku, każda z ukazanych postaci wykonuje konkretną czynność, ma coś do powiedzenia. Malarz chętnie umieszczał na nich również zwierzęta, jak np. na płótnach „Karpacz”, „Pułtusk”, „Moskwa”.

Dwurnik w Dzikowie   "Nowy Targ" z cyklu "Podróże autostopem" Marta Woynarowska /Foto Gośc

- „Podróżom autostopem” poświęciliśmy jedną z sal, chociaż nie wszystkie prace się w niej zmieściły. Na wystawie reprezentowane są także inne znane cykle, jak chociażby „Sportowcy”, „Robotnicy”, „Chmury”, „Wyliczanki” oraz „Cykl XXV” (czyli seria abstrakcji), z którego u nas znalazły się dwa płótna - „Obraz nr 17” i „Obraz nr 51” - mówi Tadeusz Zych.

Abstrakcją, od której przez wiele lat malarz się odżegnywał, uznając nawet ten rodzaj malarstwa w swoim przypadku za samobójstwo, zainteresował się na dobre pod koniec lat 90. XX w., a wpłynęła na to wizyta w Stanach Zjednoczonych, gdzie zobaczył oryginały dzieł Jacksona Pollocka, głównego przedstawiciela stylu action painting, a także odwiedził Springs na Long Island, gdzie był dom amerykańskiego artysty. W wywiadzie wyznał Małgorzacie Czyńskiej, iż było to także poszukiwanie czegoś nowego; czegoś, co wyzwoliłoby go od dotychczasowego malarstwa realistycznego, narracyjnego.

- Za niezwykle cenne należy uznać dwa obrazy z 1970 roku z cyklu „Dyplom” - „A w dali spokojny pejzaż” oraz „Wizyta”, które złożyły się na jego pracę dyplomową w pracowni prof. Eugeniusza Eibischa - dodaje T. Zych.

Na wystawie, jak wspomniał dyrektor tarnobrzeskiego muzeum, są także prace z cyklu „Sportowcy”, którego tytuł bynajmniej nie odnosi się do osób uprawiających jakieś dyscypliny sportowe, lecz do miłośników najbardziej popularnych w okresie PRL papierosów „sportów”. „Sportowcy”, których zaczął tworzyć w 1973 roku, podobnie jak „Robotnicy” są swego rodzaju dokumentem epoki, ukazując ówczesne polskie społeczeństwo w sposób dosadny, czasem brutalny, innym razem groteskowy. Cykl ten artysta kontynuował także po przemianach ustrojowych w Polsce. W „Moim królestwie” mówił: „Sportowcy ciągle nas otaczają i nadal ich maluję. W gruncie rzeczy wszyscy jesteśmy po trosze sportowcami”. Irytowało go jednak, gdy był traktowany jako publicysta lub dokumentalista wydarzeń historycznych czy swoich czasów.

Spośród „Wyliczanek” eksponowana jest praca, będąca swoistym rachunkiem sumienia przeprowadzonym przez malarza - „Moje grzechy”, na którym przedstawił swoje przewiny od dzieciństwa po wiek dojrzały. „Nawet jeśli się czegoś wstydzę, to niczego się nie wypieram. Takie jest życie, pełne małych grzeszków i większych win” - zwierzał się Małgorzacie Czyńskiej.

Na nudne życie z pewnością Edward Dwurnik nie mógł narzekać, tak jak i na brak powodzenia swojej sztuki. Jako nieliczny z artystów mógł się cieszyć zarówno sukcesem artystycznym, jak i komercyjnym. Dowodem są liczne nagrody krajowe i międzynarodowe, a także niezliczona ilość wystaw, w tym m.in. na słynnych documenta 7 w Kassel, gdzie jako jedynemu dotychczas polskiemu twórcy udostępniono całą salę na wyeksponowanie prac. Swoją twórczością, wyborami życiowymi, podejściem do tzw. środowiska wzbudzał za życia i wzbudza nadal wiele kontrowersji. Był także jednym z najbardziej twórczych malarzy - spod jego ręki wyszło 5 tysięcy obrazów i kilkanaście tysięcy rysunków. Malarstwo towarzyszyło mu od dzieciństwa, nie potrafił bez niego żyć. „Cokolwiek by się działo, malarstwa nie odpuszczę. Nic mnie nie powstrzyma. Choćby zębami będę wylewał farbę na płótno” - mówił, mając już świadomość choroby nowotworowej.

- Jako ciekawostkę warto wspomnieć, że w ramach cyklu „Podróże autostopem” Edward Dwurnik zawitał także do Tarnobrzega, uwieczniając nasze miasto na jednej ze swych prac - dodaje dyrektor MHMT.

Wystawa „Edward Dwurnik - in memoriam” będzie prezentowana w zamku Tarnowskich w Dzikowie, siedzibie Muzeum Historycznego Miasta Tarnobrzega do 17 marca br.