Nie spoczywa na laurach

ks. Tomasz Lis

|

Gość Sandomierski 4/2019

publikacja 24.01.2019 00:00

Mimo upływających lat jego pływacka forma nie odpływa. Józef Różalski jest jednym z najlepszych pływaków na świecie.

Nie spoczywa na laurach Józef Różalski ze zdobytymi w Australii medalami ks. Tomasz Lis /Foto Gość

Swoimi sukcesami sportowymi mógłby obdzielić niejednego zawodnika. Jest multimedalistą mistrzostw Polski masters w pływaniu, zdobywał laury na mistrzostwach świata w sportach ratownictwa wodnego, a w całej jego kolekcji jest ponad 400 medali. Mimo że ostatni start w Australii przyniósł mu kolejne cenne trofea, nie jest do końca zadowolony z osiągniętych wyników i już zapowiada start w kolejnych mistrzostwach, w których chce nie tylko zdobyć medale, ale także pobić światowe sportowe rekordy.

Ambitne plany

– To był mój czwarty start w mistrzostwach świata w ratownictwie wodnym. Najbardziej udany był występ w 2016 r. w Holandii, gdzie zdobyłem złoto na dystansie 50 metrów z holowaniem manekina. W tej konkurencji pobiłem także rekord świata. Jednak w trzech innych konkurencjach uległem innym zawodnikom, zdobywając srebrne medale. I jak to mówią, apetyt rośnie w miarę jedzenia. Po tych startach chciałem poprawić swój wynik. Już w Holandii ogłoszono, że kolejne mistrzostwa będą rozgrywane w Australii. To trochę komplikowało plany, gdyż miałem świadomość, że koszty wyjazdu będą dość wysokie – opowiada pan Józef. Jak wyjaśnia, kilka konkurencji w sportowym ratownictwie wodnym wymaga startu z drugim zawodnikiem. Już podczas poprzednich startów dobrał się w sportową parę z Bogdanem Dubińskim z Warszawy. I choć na co dzień trenują indywidualnie, to jednak podczas zawodów stanowią zgrany duet. – Myśląc o wyjeździe do Australii, wpadłem na pomysł, że w roku obchodów 100. rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości pięknie byłoby zdobyć dla kraju komplet złotych medali i utrwalić je rekordami świata. To zmobilizowało mnie do intensywnego treningu – dodaje ostrowiecki pływak. I choć pan Józef jest już po siedemdziesiątce, sport jest dla niego nadal życiową pasją, a do tego sposobem na zdrowie i wspaniałe samopoczucie. – Wielokrotnie powtarzam, że w naszym wieku nie ma już miejsca na sport wyczynowy, ale sport, który wypływa z pasji. Dzięki aktywności fizycznej spowalniamy starzenie się organizmu, który mobilizowany jest przez wysiłek fizyczny do ciągłej regeneracji – podkreśla. Pan Józef cały miniony sportowy rok ukierunkował na kulminacyjny występ w Australii. Podjął tylko kilka startów kontrolnych, podczas których chciał sprawdzić swoją formę. Ograniczył także wyjazdy na imprezy sportowe, by zebrać fundusze na wylot do Australii. – Start na mistrzostwach Polski masters w pływaniu pokazał, że forma szła w dobrym kierunku. Poza treningami czysto pływackimi i wydolnościowymi rozpocząłem także treningi techniki ratowniczej. Konkurencje przewidują pływanie z manekinem i podejmowanie manekina z dna. Są one zbliżone do pracy ratownika wodnego. Wytrenowanie tych umiejętności jest bardzo ważne w całości danej konkurencji. Każdy mój dzień przygotowań podzielony był na kilka jednostek treningowych. Czasami musiałem je łączyć ze względu na ograniczone możliwości korzystania z basenu. Trenowałem także na siłowni. Pozostawałem pod doskonałą opieką lekarską, rehabilitacyjną i fizjoterapeutyczną dzięki uprzejmości firmy MarkMed pana Marka Wiechecia oraz wielu wspaniałych lekarzy. Byłem naprawdę dobrze przygotowany, by wystartować w tych zawodach – opowiada Józef Różalski.

Otwarte serce Polonii

Ostrowiecki mistrz nie ukrywa, że jednym z poważniejszych wyzwań było zebranie środków na wyjazd do odległej Australii. – Wydatek kilku tysięcy złotych to sporo dla emeryta. Jednak udało się zdobyć tę sumę. Razem z kolegą Bogdanem byliśmy gotowi na wyjazd i walkę z najlepszymi pływakami w naszych kategoriach wiekowych na świecie – dodaje z uśmiechem pan Józef. Z Warszawy polecieli do Dubaju, a stamtąd lotem trwającym – bagatela – 12 godzin do Adelajdy w Australii. – To miasto znajduje się w południowej części kraju, nad Oceanem Indyjskim. Na miejscu bardzo serdecznie powitała nas lokalna Polonia. Zamieszkaliśmy u wspaniałej rodziny państwa Barbary i Wojciecha Młotkowskich, będących wychowankami AWF-u i ludźmi oddanymi sportowi, który kiedyś sami z sukcesami uprawiali. Muszę dodać, że cała miejscowa Polonia otworzyła dla nas swoje serca. Dowozili nas na miejsca startu, kibicowali. Nawet podczas niedzielnej Mszy św. tamtejszy polonijny kapelan powitał nas i zdradził zebranym, że już zdobyliśmy kilka medali, co spotkało się z gromkimi oklaskami i aplauzem – opowiada.

Smak zwycięstwa i gorycz porażki

W zawodach pan Józef postanowił wystąpić w swoich koronnych konkurencjach. – Zgłosiłem się do pięciu startów w konkurencjach basenowych i w kilku na otwartym oceanie. Pierwszą konkurencją na basenie była tzw. lina, która wymaga startu dwu zawodników. Bogdan stał na brzegu i miał za zadanie precyzyjnie rzucić mi 15-metrową linę, podczas gdy ja znajdowałem się w basenie w odległości 12 metrów od brzegu. W tej konkurencji rzut liną musi być na tyle precyzyjny, by zawodnik w wodzie mógł ją uchwycić i być wyciągnięty przez kolegę na brzeg. W tej konkurencji byliśmy niepokonani. Pierwsze złoto było zdobyte i zaostrzyło apetyty na kolejne – opowiada pełen emocji pan Józef. W kolejnym starcie, na 100 metrów z przeszkodami, nie poszło już tak dobrze. – Pamiętam doskonale ten start. W pewnym momencie byłem o pół długości ciała przed Amerykaninem, lecz zawadziłem plecami o ostatnią przeszkodę, co spowolniło mnie i o ułamki sekund przegrałem – dodaje z nieukrywanym smutkiem pan Józef. Także trzeci start, holowanie manekina na 50 metrów, był konkurencją, w której pan Józef liczył na złoto. – W tej konkurencji rekord świata należy do mnie. Niestety, w Adelajdzie znów popełniłem kilka błędów technicznych podczas podejmowania manekina z dna, co spowodowało, że po raz drugi przegrałem z zawodnikiem z USA – dodaje. Czwartą konkurencją było holowanie manekina w pasie typu „węgorz”. Tutaj pan Józef był zdecydowanym zwycięzcą i zdobył drugie złoto. W piątej konkurencji – holowaniu manekina w płetwach – znów minimalnie uległ przeciwnikowi i zdobył trzecie srebro. Z kolei pływacki mistrz z Warszawy zdobył jedno złoto, dwa brązowe medale, a raz był tuż poza podium. – Kolejną konkurencją był start w oceanie w pływaniu na dystansie 600 metrów. Niestety, w Polsce nie mieliśmy możliwości treningu na otwartych wodach. W dodatku podczas rozgrywania konkurencji przyszedł odpływ i ponad 200 metrów musieliśmy biec, a dopiero potem płynęliśmy przy dużym prądzie wodnym. W tej konkurencji przypłynąłem na metę jako 10. zawodnik. Po konsultacjach doszliśmy z kolegą do wniosku, że powinniśmy odpuścić pływanie na oceanie z uwagi na brak doświadczenia oraz duży wysiłek organizmu na startach na basenie – dodaje pan Józef. Jak podkreśla, dużym obciążeniem dla organizmu była także zmiana klimatu i strefy czasowej oraz skrócony czas aklimatyzacji. – Pamiętam, jak podczas startu w konkurencji na oceanie w pewnym momencie rozszalała się burza, która zrywała namioty organizatorów, a za chwilę było po wszystkim i zawody były kontynuowane – dodaje. Ogólnie start w mistrzostwach świata dla całej polskiej ekipy był bardzo udany. Młodsi koledzy mastersów, czyli seniorzy, w sztafecie zdobyli złoto i pobili rekord świata. Niemal w każdej konkurencji biało-czerwoni byli wśród faworytów, a polska flaga wiele razy powiewała na maszcie zwycięzców.

Nie wszystko stracone

Jednak pan Józef wrócił z Australii nie w pełni zadowolony. – Plany były inne, ale taki jest sport. Nie ukrywam, że pozostaje niedosyt. Ktoś może pomyśleć, że jeśli mam już tyle tytułów, to mógłbym dać sobie spokój i odpuścić. To nie w moim typie. Już dziś planuję wystartować w kolejnych mistrzostwach i tam nadrobić to, co nie udało się w Australii. Nie ukrywam, że moim marzeniem jest 5 złotych medali i kolejne rekordy świata. Wiem, że mnie na to stać, i to są moje marzenia – podkreśla. Jak opowiada, nie przeszkadza mu, że będzie prawdopodobnie najstarszym zawodnikiem w swojej kategorii. – Gdybym podał moje pływackie czasy na określonych dystansach, myślę, że wielu młodych pływaków pozazdrościłoby mi – dodaje z dumą. Jak podkreśla, uprawianie sportu trzyma go w dobrej kondycji i dobrym zdrowiu. – Zachęcam do tego wszystkich. Kiedyś prowadziłem naukę pływania dla osób z uniwersytetu III wieku. Początkowo wielu z nich miało obawy, czy podoła. Po kilku miesiącach pełni satysfakcji pływali oni swoim tempem w basenie. To była nasza wspólna radość i sukces, a przecież o to chodzi – by cele zdobywać małymi krokami – podsumowuje Józef Różalski.

Dostępne jest 5% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.