Pierwsze dni wojny

Andrzej Capiga Andrzej Capiga

publikacja 29.08.2018 15:13

30 sierpnia o godz. 14 do mieszkańców Jarocina dotarła wiadomość o powszechnej mobilizacji.

Rudnik Rudnik
Niemieccy żołnierze. Większość z charakterystycznym wąsikiem
Archiwum Grzegorza Sekulskiego

Najwięcej osób otrzymało przydział do 39. pułku piechoty w Jarosławiu.

- Mieszkańcy Jarocina z trwogą wyglądali nadejścia wroga. Pojawił się on 15 września, co ciekawe, na rowerach. Dwa tygodnie później Niemcy wycofali się, a cały obszar od Momot przez Golce po Szyperki zajęli Rosjanie. Czerwonoarmiści byli nędznie ubrani, ich karabiny niczym dziecinne zabawki wisiały na sznurkach - opowiada Jack Siembida, autor książki „Ziemia Jarocin”.

Sowieci natychmiast zaczęli organizować komitety rewolucyjne i oddziały milicji. Jeden z nich powstał w Jarocinie, a na jego czele stanął Franciszek Kłyza.

Rudnik   Rudnik
Niemcy na obrzeżach miasta
Archiwum Grzegorza Sekulskiego

Pierwsze niemieckie samoloty pojawiły się nad Rudnikiem 8 września. Bomby spadły na dworzec kolejowy i otaczający go las, w którym schroniły się wojsko i ludność cywilna. Zginęło kilkanaście osób, spłonęło kilka domów koło stacji. Bombardowanie powtórzyło się 9 września. Wówczas zniszczona została fabryka kalafonii i terpentyny. Przez miasto przetaczała się fala uciekinierów ze Śląska, Tarnowa i Krakowa. Wszyscy kierowali się na most w Ulanowie i Krzeszowie, za San. 13 września w Rudniku pojawili się Niemcy, ostrzeliwując domy i ulice. Zginęły dwie osoby.

Pierwsze bomby na Zakłady Południowe w Stalowej Woli spadły już 5 września. Większych szkód nie było. Niemcy wiedzieli, że nowoczesne zakłady mogą się III Rzeszy przydać.

Jarocin   Jarocin
Bombardowanie wioski
Archiwum Tomasza Sagana

- Więcej bomb spadło 8 września. Jedna z nich uderzyła w narożnik walcowni, raniąc jej kierownika Michała Sitarskiego i zabijając trzech pracowników. Na osiedle mieszkaniowe także spadły bomby, ale tylko w pobliżu stacji kolejowej. Zginęły cztery osoby: trzech mieszkańców Turbi i jeden z Kępia Zaleszańskiego. Barak stacyjny ocalał - mówi Dionizy Garbacz, regionalista.

Więcej w papierowym wydaniu sandomierskiego GN (na 9 września br.).