Strach został w nas

ks. Tomasz Lis ks. Tomasz Lis

publikacja 19.05.2017 15:20

Siedem lat temu przyszła wielka woda na Wiśle, która zalała kilka tysięcy gospodarstw w okolicach Sandomierza.

Strach został w nas Powódź w Sandomierzu 2010 r. Archiwum redakcji GN

To był mokry maj 2010 roku. Lało od kilu dni. Wszyscy obserwowali, jak woda na Wiśle podnosi się z dnia na dzień. Na wiślanych wałach z godziny na godzinę robiło się tłoczniej. Służby uspokajały, że na razie nie ma zagrożenia.

– Mało kto wierzył, że może przyjść taka woda. My nieraz już przeżywaliśmy podtopienia, wiele razy ogłaszano zagrożenie powodziowe, a nawet zalecano ewakuację, ale zawsze kończyło się dobrze. Dlatego żyliśmy normalnym rytmem – opowiada pan Jerzy z Trześni.

Potężna fala

– Do dziś pamiętam ten poranek. Było dobrze widno, gdy zobaczyliśmy, jak woda przelewa się przez wał. Pobiegłem do domu, zabrałem żonę i dzieci do samochodu. Nic nie zabraliśmy ze sobą. Wywiozłem ich do znajomych. Wracając po kwadransie, nie mogłem już dojechać do domu. Woda była wszędzie – wspomina pan Krzysztof z prawobrzeżnego sandomierskiego Koćmierzowa.

Strach został w nas   Zalane okolice Sandomierza Archiwum redakcji GN Przerwanie wału w Sandomierzu było następstwem fal powodziowych, które przyszły jedna po drugiej.

Tamtego roku powódź dotknęła także mieszkańców innych miejscowości w diecezji. – Najpierw poszedł wał na rzece Czarnej w Łęgu, przy oczyszczalni koło Połańca. To był efekt „cofki” wody z Wisły. Woda zalewała wieś Łęg i szła na pobliską Elektrownię Połaniec. Wtedy rozpoczął się bój o jej ratunek – wspomina pan Krzysztof, strażak z podpołanieckiej miejscowości Ruszcza.

Tam mieszkańcy zdążyli wynieść najcenniejsze rzeczy na wyższe partie budynków. – Udało się uratować najcenniejsze rzeczy, ale poziom wody nas zaskakiwał, był niespotykanie wysoki – opowiada pan Rafał, rolnik z Budzisk.

Strach został w nas   Fala na Wiśle nabierała mocy i wysokości. Było niemal pewne, że wały nie wytrzymają. Na prawobrzeżnej części Sandomierza w nocy zarządzono ewakuację. Jednak mało kto wierzył, że przyjdzie duża woda.

Ranek 19 maja 2010 r. rozpoczął się ogólną paniką. Woda z rozerwanego wału w Kocierzowie w błyskawicznym tempie zalewała prawobrzeżną cześć miasta i zaczęła podchodzić pod dzielnice Tarnobrzega.

Wyjściem była tylko ewakuacja

– Niech sobie ksiądz wyobrazi, my mieszkamy niecałe 100 metrów od miejsca, gdzie pękł wał. Woda była u nas w ciągu kilku minut. Mieszkaliśmy razem z ojcem, który miał wtedy 90 lat. Brat tylko zdążył wypuścić konia ze stajni i ledwo wrócił do domu. Została nam ucieczka na strych. Słuchaliśmy, jak woda przewraca meble na dole. Przez okno na dachu patrzyliśmy, jak woda niszczy domy sąsiadów. Czekaliśmy na najgorsze. Na nas szedł główny nurt powodzi. Uratowało nas to, że dwa słupy elektryczne, przewracając się, wsparły się o nasz dom, na nich zatrzymały się wierzby, które wyrwała woda i tak dom osłoniła przypadkowo powstała zapora. Do 17.00 nikt do nas nie mógł dotrzeć, choć próbowała straż i wojsko z ciężkimi amfibiami. Nurt był za silny i nie dawali rady. Dopiero córki zaalarmowały służby i wysłano po nas helikopter z pogotowia lotniczego. Ewakuowano nas z dachowego balkonu. Na poddaszu został pies i kot, które przeżyły tydzień bez jedzenia – opowiada Kutyła Mieczysława z Koćmierzowa.

Strach został w nas   Ewakuacja zalewanych miejscowości Archiwum redakcji GN Woda bardzo szybko zalewała okolicę. Niektórzy mieli dosłownie tylko chwilę, by zabrać z domu najbardziej potrzebne i cenne rzeczy. Wielu mieszkańców Sandomierza, Trześni, Sokolnik, Wielowsi, Sobowa i innych okolicznych miejscowości nie chciało opuszczać domów. Chronili się na wyższych piętrach lub strychach. Jednak woda z godziny na godzinę rosła i wielu zmuszonych było do ewakuacji.

Strach został w nas   Akcja ewakuacyjna Archiwum redakcji GN Po kilku godzinach od rozerwania wału do ewakuacji używano już tylko łodzi, których było za mało. Większość strażaków przybyła z odległych stron Polski, np. z Gdańska, Białegostoku czy ze Śląska, więc w każdej łodzi musiał być ktoś znający topografię terenu, aby dotrzeć tam, gdzie proszono o natychmiastową pomoc. Przy sandomierskim moście czekały busy Caritas, które wywoziły ewakuowanych do centrum Sandomierza.

Strach został w nas   Bp Krzysztof Nitkiewicz w drodze do powodzian Archiwum redakcji GN W bezpośrednią akcję niesienia pomocy duchowej i materialnej włączyli się biskupi oraz wielu kapłanów. Niektórzy z nich, jak proboszcz z Trześni ks. prałat Marian Kondysar i proboszcz z Tarnobrzega-Sobowa ks. Andrzej Maczuga podzielili los powodzian. Tego drugiego ewakuowali go dopiero policjanci, którzy z bp. Krzysztofem Nitkiewiczem przypłynęli łódką do plebanii.

Nie zabrakło pomocnych dłoni

Wraz z falą powodzi ruszyła także fala ratunku i pomocy. Przybywali strażacy, wolontariusze i dary materialne, w tym z Anglii, Szwajcarii i USA. Najpierw troszczono się o pomoc doraźną dla powodzian, czyli o zakwaterowanie w miejscach ewakuacji, zabezpieczenie w ubrania, środki czystości i codzienne posiłki. Kuchnia w ośrodku Caritas pracowała non-stop, organizując posiłki nie tylko dla tych, którzy mieszkali w budynkach Caritas, ale także dla wielu innych, którzy zamieszkali w innych miejscach czy też u swoich bliskich. Zapewniano wyżywienie dla całej rzeszy wolontariuszy, którzy przybywali z pomocą dla powodzian.

Strach został w nas   Obraz zniszczeń Archiwum redakcji GN Jednak po kilkunastu dniach przyszła kolejna fala dużej wody, która zalewała dalsze tereny.

Strach został w nas   Zniszczenia w rolnictwie Archiwum redakcji GN Druga fala powodzi dotknęła najbardziej mieszkańców podsandomierskiej gminy Dwikozy. Miasto tuneli, jak nazywane są przywiślane miejscowości w okolicy Dwikóz, w ciągu kilku godzin znalazły się wtedy pod wodą. Uprawy pomidorów, ogórków, kalafiorów i sałaty popłynęły z powodziową falą. Tutejsi ogrodnicy zostali nie tylko bez domów, ale także stracili swoje warsztaty pracy, czyli uprawy pod osłonami.

Wraz z falami powodziowymi ruszyły fale pomocy.

Strach został w nas   Woda zalała całe domu i miejscowości Archiwum redakcji GN Diecezjalna Caritas po zapewnieniu pierwszej fali pomocy rozpoczęła planowanie pomocy długofalowej. Jednym z kierunków była pomoc rolnikom w zakupie materiału siewnego, drugim kierunkiem była pomoc młodzieży szkolnej i studentom w dofinansowaniu wydatków związanych z nauką. Na ten cel diecezjalna Caritas wydała 2,5 mln. złotych.

Czy jest bezpiecznie?

Minęło siedem lat od wielkiej wody. Kilka lat temu oddano wyremontowany i podwyższony wał w prawobrzeżnym sandomierskim Koćmierzowie. Koronę umocnienia podniesiono o 1,3 metra i zabezpieczono przesłoną betonową sięgającą 10 metrów w głąb.

Strach został w nas   Kościół MB Królowej Polski pod wodą Archiwum redakcji GN Jednak wzmocnienie objęło tylko wał na długości zaledwie kilku kilometrów. To jednak nie do końca uspokajają mieszkańców prawobrzeżnego Sandomierza. Niepokoi ich fakt, że podobnych prac nie prowadzi się na całej długości rzeki Wisły oraz uregulowanie przestrzeni między wałami.

Strach został w nas   Woda zalała całe domu i miejscowości Archiwum redakcji GN – Zrobiono już dużo, ale za każdym razem jak idzie duża woda i dochodzi do wału, co chwila idziemy kontrolować wodę. Strach został w nas. Konieczne jest podwyższenie i umocnienie wału na całej jego długości, bo gdy przyjdzie duża woda, wał może być przerwany 2 km wcześniej i znów znajdziemy się pod wodą i powtórzy się sytuacja z 2010 roku – dodaje pan Jan z Koćmierzowa.