Łunę widzieli aż w Sandomierzu

Marta Woynarowska

publikacja 21.12.2015 20:59

Pożar na zamku dzikowskim wybuchł w nocy. Ogień zauważono o godz. 3. Paliły się dach i strych zamku. Łunę zobaczyli i alarm wszczęli powracający z kasyna Ludwik Wyrostek, archiwista, oraz Olechowski, geometra.

Łunę widzieli aż w Sandomierzu Mszę św. w kaplicy zamkowej odprawili ks. prał M. Józefczyk oraz o. Krzysztof Parol OP Marta Woynarowska /Foto Gość

Spokojnie śpiący mieszkańcy zamku zostali wyrwani z łóżek, wśród nich był Michał Marczak, dzikowski bibliotekarz, przebywający razem ze swą rodziną. Właścicieli nie było, bo rozjechali się w różnych sprawach – rodzinnych, politycznych. W zamku przebywały jedynie 88-letnia Zofia z Zamoyskich Tarnowska, matka dziedzica Zdzisława, oraz jego szwagierka Róża Radziwiłłowa.

Nocą 21 grudnia 1927 r. rozegrały się najtragiczniejsze wydarzenia, jakie widział Dzików.

O tamtej tragedii pamiętają tarnobrzeżanie oraz członkowie Towarzystwa Przyjaciół Tarnobrzega, inicjatorzy odprawiana Mszy św. w intencji ofiar pożaru. Od kilkunastu lat Eucharystia za spokój duszy dziewięciu osób, które zginęły w trakcie akcji ratowania dzikowskich zbiorów, sprawowana jest w zamkowej kaplicy, gdzie z polecenia Zdzisława Tarnowskiego na południowej ścianie umieszczona została tablica upamiętniająca ofiarę Aleksandra Pomykalskiego, Józefa i Grzegorza Gilów, Władysława i Bronisława Wiącków, Wojciecha Skiby, Janiny Kocznerówny, Jana Mastalerczaka i Alfreda Freyera.

Również dzisiaj, w 88. rocznicę pożaru, w kaplicy o. Krzysztof Parol OP, przeor klasztoru ojców dominikanów, oraz ks. prał. Michał Józefczyk odprawili o godz. 17 Mszę św. W homilii dominikanin podkreślił ofiarność mieszkańców Dzikowa i Tarnobrzega oraz ich głęboką miłość do bliźniego i wiarę.  – Swoim czynem poświadczyli swą wiarę w Chrystusa, bo, jak mówi św. Jakub, wiara bez uczynków jest martwa – zauważył o. Krzysztof Parol. – Dali również dowód hartu ducha i poświęcenia wypływającego z wiary.

Łunę widzieli aż w Sandomierzu   W Eucharystii uczestniczyli strażacy z Dzikowa Marta Woynarowska /Foto Gość Do tragedii z 1927 r. doprowadziła mroźna i śnieżna zima, jaka opanowała niemal cały kontynent. Siarczyste mrozy, jakie utrzymywały się w Małopolsce (w ciągu dnia temperatura podnosiła się zaledwie do minus dwudziestu paru stopni) spowodowały, że w rurach wodociągowych zamku dzikowskiego zamarzła woda. W ciągu dnia próbowano ogrzać gmach i udrożnić rury. Pracownicy sięgnęli nawet po lampy benzynowe, którymi podgrzewali je. Usilne starania, niestety, pozostawały bez rezultatu. Wieczorem wszyscy udali się na spoczynek, jedynie panowie Wyrostek i Olechowski udali się do tarnobrzeskiego kasyna.

Tymczasem na strychu po cichu zaczął wypełzać wróg, powoli najpierw tląc, a później rozpalając strop i kolejne belki. Kiedy o 3 w nocy służąca zerwała ze snu Marczaka, dach stał już w płomieniach, których łuna widoczna była aż w Sandomierzu.

Rozpoczęła się akcja ratowania mieszkańców zamku i zgromadzonych zbiorów. Wiekowa Zofia Tarnowska została wyprowadzona i umieszczona w bezpiecznych oficynach. Wynoszeniem księgozbioru kierował bibliotekarz dzikowski i jednocześnie profesor tarnobrzeskiego gimnazjum. Z pomocą przyszli mu pracownicy dóbr dzikowskich oraz mieszkający w pobliżu zamku uczniowie. Wyrzucali wszystko z szaf i wynosili na zewnątrz. Niestety wyciąganie z wysokich, trzykondygnacyjnych szaf nie było proste, zwłaszcza, że brakowało drabinek, a w dużej sali dodatkowo zabrakło prądu. Ogień spalił bowiem instalację. Akcja odbywa się właściwie w ciemnościach rozświetlanych przez płonące i spadające z dachu krokwie.

Łunę widzieli aż w Sandomierzu   Tablica w kaplicy zamkowej upamiętniająca ofiary pożaru Marta Woynarowska /Foto Gość Ratującym zbiory wydawało się, że jest jeszcze sporo czasu, przecież strop dużej sali był ogniotrwały. „Wtem rozległ się trzask i dźwięk wypadających szyb z wszystkich okien sali, potworny huk i świst powietrza. Powstał straszliwy przeciąg, który niezawodnie niektórych z nóg powalił – sufit runął na posadzkę” – opisywał Michał Marczak, który przeżył tylko dzięki przytomności i refleksowi dwóch swoich uczniów. Z około dwudziestu osób znajdujących się na sali ocaleli ci, którzy znajdowali się tuż przy szafach lub blisko drzwi prowadzących do przyległych pomieszczeń. Pozostali „zginęli prawdziwie bohaterską śmiercią, więcej bohaterską niż niejedni na wojnie. Nie było tu przymusu, lecz heroiczna wielkość duszy i serca” – podkreślał Michał Marczak. Wśród ofiar znaleźli się także jego uczniowie.

Pod gruzami zginął wybitny lekkoatleta, nadzieja Polski na złoty medal olimpijski – Alfred Freyer. 26-letni wówczas sportowiec miał na swoim koncie ośmiokrotne mistrzostwo kraju na długich dystansach, włącznie z tym najdłuższym – maratonem, oraz bite przy okazji rekordy Polski.

– Gromadzone w tych murach pamiątki, skarby narodowe miały w czasach niewoli podnosić na duchu, zaś kiedy przyszła wolność miały budować narodową dumę – mówi dr Adam Wójcik, prezes TPT i kustosz Muzeum Historycznego Miasta Tarnobrzega. – Gdyby nie tragiczny pożar, pamiątek, które stopniowo od tego roku powracają do Dzikowa, byłoby znacznie więcej. Niestety część z nich została strawiona przez ogień. Zapewne i zamek wyglądałby inaczej. Niemniej to dzięki wielu okolicznym mieszkańcom, którzy tamtej feralnej grudniowej nocy przyszli z pomocą, najcenniejsza część zbiorów została ocalona. TPT od ponad 30 lat organizuje modlitewne spotkania, by uczcić i ocalić pamięć o ofiarności ludzi, którzy nie ulękli się ognia – dodaje A. Wójcik.