Ułan i Magdalena

ks. Tomasz Lis


|

Gość Sandomierski 42/2015

publikacja 15.10.2015 00:00

MAŁŻEŃSTWO Z PASJĄ. Zakochani w koniach potrafią zrobić dla nich wszystko. Słuchając opowieści o drogach ich życia, można śmiało powiedzieć, że znaleźli swoje miejsce na ziemi „pod końskim kopytem”.


Gdyby nie zamiłowanie do koni, nie wiadomo, czy by się poznali. Bieszczadzki obóz w siodle dał początek znajomości, która przerodziła się w wielką miłość, małżeństwo i rodzinę. Andrzej i Magdalena Bury od młodości byli zakochani w koniach, które do dziś stanowią część ich życia. Są niemal członkami rodziny. Pasjonaci mogą godzinami mówić o zaletach, wadach, charakterze i usposobieniu zwierząt. I podkreślają, że aby posiąść umiejętność jazdy konnej, trzeba nauczyć się współpracować ze zwierzęciem, a nie nad nim dominować. 


Stara szkoła jazdy


Tak naprawdę wszystko zaczęło się od lekkiej zazdrości i chęci
bycia wyżej niż maszerujący piechurzy. Andrzej Bury wraz z ojcem Karolem byli jednymi z pierwszych, którzy rozpoczęli odtwarzanie Chorągwi Rycerstwa Ziemi Sandomierskiej. Wciągnięty przez ojca do grupy zbrojnych piechurów sandomierskich niejeden raz z zazdrością patrzył na inne zespoły rekonstrukcyjne, w których jeźdźcy wyczyniali istne cuda na zwinnych koniach. – Nie ukrywam, że zazdrościłem im tego kunsztu. Prezentowali się bardzo godnie i szykownie. Szczególnie grupa rekonstrukcyjna Andrzeja Kostrzewy z Warszawy. Oni potrafili oczarować swoimi umiejętnościami. Marząc o odtwarzaniu grupy rycerskiej, trzeba było pomyśleć o poznaniu tajników jazdy konnej i o samych rumakach. Bo cóż to za rycerz bez konia? – opowiada Andrzej Bury. Wtedy kupił Dobara, okazałego konia rasy wielkopolskiej.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.