Owocny kryzys polskich sadowników

ks. Tomasz Lis

publikacja 23.04.2015 10:04

Mimo ubiegłorocznych obaw związanych z wprowadzonym embargiem na polskie produkty rolne przez Federację Rosyjską, przechowalnie sadowników już są niemal puste. Rolnicy zaliczają mijający sezon do udanych.

Sandomierskie jabłka Sandomierskie jabłka
Automatyczna linia sortownicza
ks. Tomasz Lis /Foto Gość

- Sezon się jeszcze nie skończył i mimo, że początkowo zapowiadał się bardzo pesymistycznie, już dziś możemy powiedzieć, że dzięki pomocy Komisji Europejskiej i wprowadzonym rekompensatom za wycofanie produktów z handlu, a przeznaczeniem ich na cele charytatywne oraz na pasze dla zwierząt, udało się zapobiec zapaści na rynku owocowym – wyjaśnia Krzysztof Kwasek, sadownik spod Sandomierza.

Po wprowadzeniu decyzji o pierwszej transzy, wielu rolników podchodziło do tej propozycji bardzo ostrożnie, a nawet pesymistycznie. – Wynikało to z braku informacji. Wielu producentów nie wiedziało, na czym to będzie polegać, jak będzie realizowany cały program. Inni obawiali się, że za wycofane owoce dostaną bardzo niską cenę i nie ryzykowali. Liczyli, że rynek sprzedaży z czasem ruszy – dodaje sadownik.

Obawy rolników, jak się okazało, były nieuzasadnione. Sadownicy otrzymali rekompensatę w wysokości 1, 65 zł. za każdy wycofany kilogram jabłka. Dla porównania, wtedy cena na skupach oscylowała w granicach zaledwie 0, 50 – 0, 70 zł. za kilogram. – Taki obrót spraw zachęcił rolników to składania wniosków podczas ogłoszonej drugiej transzy wycofania produktów rolnych z rynku handlowego. Taka sytuacja sprawiła, że na skupach zaczęło brakować owoców, bo sadownicy nie chcieli sprzedawać jabłek po proponowanej śmiesznie niskiej cenie. Jak się okazało z czasem i skupy podniosły ceny i rynek zbytu także dość dynamicznie ruszył. Najpierw straszono nas, że nie będzie zbytu, że jabłka nie pójdą nawet za niskie ceny. Jak się okazało i cena wzrosła i nabywców do dziś nie brakuje. Jabłko dalej idzie na wschód czy południe Europy i to za dobrą cenę – wyjaśnia pan Krzysztof.

W drugiej transzy konieczne okazało się wprowadzenie ograniczeń na ilości wycofywanych jabłek i przekazywanie ich do Banków Żywności. – Każdy sadownik mógł przekazać około 30% produkcji. Przy średnim wyliczeniu plonu 30 ton jabłek z hektara, producent mógł przekazać 10 ton jabłek z każdego hektara sadu, na którym prowadzona była uprawa – dodaje K. Kwasek.

Jednak pozostaje pytanie, dlaczego wielu sadowników nie skorzystało z tej formy pozbycia się owoców i nie przystąpiło do programu unijnej pomocy?

- Na taką formę obrotu owocem mogli sobie pozwolić tylko mocni producenci lub sadownicy posiadający inne rodzinne źródła utrzymania. W tym programie rolnik za oddane jabłka pieniądze otrzymuje dopiero za jakiś czas. Wypłaty za towar przekazany w drugiej transzy przewidywane są dopiero za kilka miesięcy. Jeśli jakiś sadownik nie jest w stanie kredytować się przez pół roku nie odda towaru, gdyż chce go sprzedać za gotówkę, którą otrzyma od razu do ręki. Okres wiosenny to dla nas czas największych wydatków a dochodzi jeszcze utrzymanie rodzin. Wielu, więc rolników wybrało sprzedaż rynkową. Jednak trzeba dodać, że wprowadzone programy utorowały dobrą cenę rynkową dla jabłka i producenci otrzymali godziwe wynagrodzenie za swoją pracę. Obecnie cena dobrego jakościowo jabłka przechowywanego w kontrolowanej atmosferze wynosi na rynku w okolicach 1, 80 zł z kilogram. Jest to naprawdę dobra cena – podkreśla sadownik.

Wielu sadowników z optymizmem patrzy więc na nowy sezon a ten mijający mimo, złych prognoz handlowych okazał się czasem nawet niezłego jabłkobrania.