Nowy numer 38/2023 Archiwum

Najtrudniejsza pierwsza śmierć

Ksiądz Michał Prokopiw to michalita, który przez 10 lat pracował w parafii Trójcy Przenajświętszej w Stalowej Woli. Rok temu, po agresji Rosji na Ukrainę, poprosił przełożonego o przeniesienie do Charkowa.

Tam trafił do wojskowego szpitala. – Szpital potrzebował kapelana wojskowego do posługi przy rannych żołnierzach. Współpracuję z prawosławnym kapłanem, ojcem Gienadijem. Dużo się od niego uczę. Codzienne mamy nabożeństwa prawosławne i katolickie oraz Różaniec. Plus rozmowy z żołnierzami, spowiedzi, śluby, chrzty; proszony jestem także o modlitwę przy zmarłych i rozmowę z ich rodzinami. Każdy z żołnierzy to inny świat. Najtrudniej jest z tymi, którzy nic nie mówią, tylko patrzą w okno lub sufit nieobecnym wzrokiem. Obudzili się po operacji i widzą, że nie mają ręki lub nogi. Nie wiedzą, jak mają dalej żyć... Jest to bardzo trudne do przyjęcia. Na początku widok osób okaleczonych czy poparzonych robił na mnie ogromne wrażenie. Z czasem trochę przywykłem... – opowiada ks. Michał.

Najbardziej zapadła mu w pamięć pierwsza śmierć, której był świadkiem. – Pamiętam że przez tydzień przychodziły do rannego żołnierza jego żona i siostra. Miał zaledwie 26 lat. Był w bardzo ciężkim stanie. Leżał na reanimacji. Nie mogły wejść na ten oddział. Siódmego dnia także przyszły. Żona pełna emocji prosiła mnie, bym mu powiedział, że jest w ciąży, że będzie ojcem. Niestety ten młody mężczyzna zmarł noc wcześniej. Musiałem przekazać jej tę okropną wiadomość. Byłem z tymi kobietami przy zmarłym, potem zabrałem je do cerkwi. Żona nie mogła się uspokoić. Wzięła mnie za rękę i tak przez godzinę rozmawialiśmy, odmawialiśmy Różaniec i płakaliśmy – wspomina michalita.

Ksiądz Michał Prokopiw pospieszył na Ukrainę nie tylko z posługą duchową. Stara się również wspierać mieszkańców Charkowa materialnie. – Jak do tego doszło? Otóż podróżowałem z Warszawy do Charkowa z wolontariuszami, którzy wieźli pomoc humanitarną. Podziwiałem ich, bo gdy inni z Ukrainy uciekali, oni nie bali się i jechali tam z pomocą. Najwięcej pomagają Caritas oraz wolontariusze z Polski, Słowacji i Czech. Sam też bardziej się zaangażowałem. Kiedy już mogłem chodzić po mieście, zorientowałem się, czego najbardziej potrzeba. Najpierw udało mi się kupić busa, by móc dostarczać nim pomoc. A potrzeba wszystkiego, przede wszystkim leków, żywności, ubrań, śpiworów, lampek chirurgicznych do operacji w warunkach polowych, igieł, strzykawek, kocy termicznych, a także worków na ciała zabitych żołnierzy... – wylicza. Większość pomocy pochodzi z Polski.

Charków przed wojną liczył 1,5 mln mieszkańców. Na początku liczba ta spadła do 400 tys., ale obecnie wzrosła do prawie miliona. Ludzie mieszkają w metrze, piwnicach czy bunkrach. Na razie trwa sprzątanie i odgruzowywanie. Pomoc jest cały czas potrzebna.

Ksiądz Michał przebywał kilka dni w Stalowej Woli, aby nie tylko opowiadać o wojnie, ale także zebrać dary, zarówno pieniądze, jak i potrzebny sprzęt. Wyjechał pełnym busem.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Zapisane na później

Pobieranie listy

Quantcast