Niemal każdy człowiek na swoje marzenia. Ma je także Pani Alicja Młynarczyk z Tarnobrzegu, a jest nim wydanie tomiku ze swoimi wierszami.
Dom dziennego Pobytu w Tarnobrzegu to prawdziwa skarbnica wszelkich talentów - malarskich, rzeźbiarskich, rzemiosła artystycznego, muzycznych, pisarskich, poetyckich itd., itd. Przez lata nieujawniane, dopiero w placówce za sprawą koleżanek, kolegów, a także jej pracowników, nieśmiało zaczęły wypływać. Wśród nich jest pani Alicja Młynarczyk, poetka obdarzona także talentem plastycznym. Nie o nim jednak będzie mowa, a o jej poezji.
Marta Woynarowska: Pamięta pani swoje pierwsze literackie kroki?
Alicja Młynarczyk: Tak, takich rzeczy się nie zapomina (uśmiech). Jeszcze nie potrafiłam układać poprawnych zdań, ale miałam ogromną potrzebę pisania. A przyczynił się do tego, zupełnie nieświadomie mój tata, który przyniósł mi z pracy taką sporą niezapisaną księgę - rejestr pociągów. Miała linie i tata wziął ją z myślą, że będzie mi służyła do szkoły. W niej zapisałam swoją pierwszą powieść. Nosiła tytuł „Kwiat paproci” i opowiadała o chłopcu, który wierząc w legendy, w świętojańską noc poszedł szukać owego mitycznego kwiatu.
I tak zamiast rejestru pociągów, czy szkolnych wypracowań z polskiego, w księdze od taty, zaczęły pojawiać się kolejne utwory. Nie wiem dlaczego, ale niemal wszystkie utrzymane były w aurze smutku, czasami wręcz tragiczności, jak chociażby opowiadanie o dziewczynce-sierocie. Po tych prozatorskich próbach, nieoczekiwanie wreszcie pojawił się wiersz. Impuls dała mi pięknie wydana, bogato ilustrowana książka o Murzynce, opowiadająca o jej tragicznym losie niewolnicy, którą dostałam w prezencie od siostry. Historia tej dziewczyny wręcz mną wstrząsnęła. To doznanie było tak przejmująco głębokie, że musiało znaleźć gdzieś ujście. I tak sięgnęłam po pióro, kartkę i napisałam wiersz o tej Murzynce. Zachowałam go. Dzisiaj te pożółkłe kartki, karteluszki są moim majątkiem. Są tropem prowadzącym mnie do wspomnień.
Miała wówczas Pani swoich ulubionych autorów?
Byli to klasycy dziecięcej poezji, a zatem Jan Brzechwa, Julian Tuwim i Maria Konopnicka. Ach, jak marzyłam, jak pragnęłam wtedy pisać tak jak ona, stworzyć bajkę na wzór jej utworu „O krasnoludkach i sierotce Marysi”. (uśmiech) Wraz z dorastaniem, co jest zupełnie naturalna rzeczą lektury stawały się coraz poważniejsze. W szkole średniej zakochałam się w twórczości Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej i tak jest do dzisiaj. Ujmuje mnie niezmiennie jest subtelność, odwaga wyjawiania swoich najgłębszych, intymnych uczuć, zachwyt nad naturą. To wszystko jest mi bardzo bliskie. W jej poezji znalazłam wówczas jako nastolatka to, czego sama nie potrafiłam wyrazić.
Czasami zdarza się, że przygoda z poezja, pisaniem kończy się na owych młodzieńczych próbach. W przypadku Pani ta przygoda trwa do dzisiaj.
Nie zarzuciłam jej nawet kiedy przyszły obowiązki rodzinne oraz zawodowe. Zdarzało się, że te ostatnie wręcz zmuszały mnie do sięgnięcia po długopis i kartkę. Pracując w Gminnym Ośrodku Kultury w Grębowie prowadziłam zespół teatralno-recytatorski, dla którego pisałam utwory. Uzupełniałam swoimi wierszami okolicznościowe występy, przygotowywane z okazji świąt jak np. jasełka, dożynek, czy odwiedzin pacjentów w tarnobrzeskim szpitalu. Przygotowałam także oprawę na prymicje jednego z księży, pracującego w Tarnobrzegu.
Pisałam także dla znajomych, którzy prosili o wiersz dla swoich bliskich z okazji urodzin, ślubów, rocznic, rodzinnych uroczystości. Nie odmawiałam i nadal nie odmawiam, zwyczajnie nie potrafię. Tych okolicznościowych „wierszowanek” nie jestem w stanie zliczyć. Poszły w świat. Mam nadzieję, że gdzieś się zachowały i sprawiły osobie, której były dedykowane wiele radości, bo taką miały spełniać rolę. Piszę je do dzisiaj, ale nie zaliczam do twórczości.
Jak rodzą się Pani wiersze?
Żeby powstał wiersz musi mnie coś zainspirować, muszę poczuć to tajemnicze poruszenie w głębi, w sercu, a to zdarza się w chwilach zachwytu, doznania dobra, głębokich, ale tylko pozytywnych przeżyć. Wtedy siadam i piszę. Czasami ociera się to o natchnienie. Nigdy nie tworzę pod wpływem niedobrych emocji, bo byłyby przepełnione złem, a przecież i tak w dzisiejszym świecie jest tyle zła, nienawiści, pogardy, wulgarności. Po cóż plamić nimi poezję? Ludzie potrzebują dobra, piękna, tego co uwzniośla, daje radość, optymizm, a nie tego co spycha w ciemne czeluści. Dostrzegam to zwłaszcza teraz. Mimo, że wzrok słabnie, widzę więcej i wyraźniej. Chyba starość przyniosła mi w pakiecie to ostrzejsze i dokładniejsze widzenie świata.
Dzieli się Pani swoją twórczością z uczestnikami Domu Dziennego Pobytu, sama miałam parokrotnie wysłuchać Pani wierszy podczas uroczystości odbywających się w nim, ale nie tylko tam.
Kilka moich wierszy ukazało się w biuletynie wydawanym przez tarnobrzeski Uniwersytet Trzeciego Wieku. Sprawiło mi to ogromną radość, bo przecież pisze się nie tylko dla siebie, ale człowiek chce podzielić się swoim słowem z innymi. Uczestniczyłam także, i to z powodzeniem, w przeglądach, konkursach poetyckich, recytatorskich wierszy autorskich. Otrzymywałam bowiem wyróżnienia, jak np. w Trzydniku Dużym za wiersz „Wiśnia i wiatr”, ale zajmowałam także miejsca w pierwszej trójce. W 2015 r. w konkursie „Testament mój” zorganizowanym przez Centrum Caritas Diecezji Sandomierskiej w Rudniku nad Sanem mój wiersz otrzymał drugie miejsce. Wyróżniony został również mój utwór, który zgłosiłam na konkurs organizowany w Tarnobrzegu, który towarzyszył odsłonięciu tablicy upamiętniającej dwukrotny pobyt w klasztorze ojców dominikanów ówczesnego metropolity krakowskiego kard. Karola Wojtyły, przyszłego papieża Jana Pawła II.
Czyli nie ukazał się jeszcze żaden tomik Pani poezji?
Nie, a jest to moim wielkim marzeniem. Niestety jest to niemały wydatek i trochę trudno go sfinansować z emerytury. Ale marzenia trzeba mieć!
Przez te kilkadziesiąt lat ile wierszy Pani napisała? Z pewnością jest ich niemało.
W szufladzie na publikację czeka aż 1400 wierszy.