Stare cmentarze chrześcijańskie były zakładane na terenie przylegającym do kościoła.
Dlatego możemy mieć pewność, że wokół wiekowych świątyń naszej diecezji, choć dzisiaj nic na to nie wskazuje, to jednak chodząc po przykościelnych placach, chodnikach obiegających je, stąpamy po szczątkach ludzi zmarłych przed wiekami. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa zmarłych chowano w specjalnych katakumbach, te jednak dość szybko zaczęły się zapełniać. Kiedy Mieszko I zdecydował się na wiekopomny krok przyjęcia chrztu i chrystianizacji swego księstwa, zwłoki najczęściej chowane były w kościelnych podziemiach lub na terenie przy świątyni. Przełom w zwyczaju i formach pochówku miała decyzja podjęta przez sobór rzymski w roku 1059, nakazująca wydzielenie wokół kościołów obszaru i szerokości 60 kroków, czyli ok. 45 m, zaś wokół kaplic o połowę mniejszą. Teren ten miał być przeznaczony na pochówek zmarłych. Istniało wówczas bowiem przekonanie, że bliskość Domu Bożego jest nie bez znaczenia na zbawienie, a im bliżej jego murów spoczął zmarły, tym większy to dla niego zaszczyt. Od tego też czasu w kościelnych kryptach mogły być chowane tylko wybitne osobistości: duchowni, książęta, kolatorzy, rycerze. W Polsce zakaz pochówku świeckich w podziemiach bez zgody biskupa wprowadził w 1320 r. bp Nanker. Nie dotyczył on jednak kolatorów i możnych rodów.
Zawichojskie odkrycie
Przez lata kolejni proboszczowie i mieszkańcy Zawichostu nie wiedzieli, że tuż obok kościoła parafialnego pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, na terenie ogrodu, ukryte są pod warstwą ziemi groby oraz bardzo długo poszukiwany przez archeologów, historyków i historyków sztuki wczesnośredniowieczny kościół pod rzadkim wezwaniem św. Maurycego. Dopiero odkrycie w 1997 r. pochówku dziewczynki wskazało kierunek poszukiwań. W grobie tym, oznaczonym numerem 111, naukowcy z Instytutu Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii Nauk, pracujący pod kierunkiem prof. Stanisława Tabaczyńskiego, znaleźli ozdoby w postaci dwóch spatynowanych kabłączków skroniowych oraz również dwóch sznurków szklanych koralików pochodzenia ruskiego (Ruś Kijowska). To odkrycie, pierwszego jak się okazało z licznych pochówków, na które archeolodzy natrafiali niemal każdego dnia prac wykopaliskowych, pozwoliło na bliższą datację fragmentów kościoła św. Maurycego. Ozdoby, jakie znajdowały się przy szkielecie dziewczynki pochodziły z XI bądź początków XII wieku, gdyż w tym okresie cieszyły się największą popularnością. Podczas rozmowy przeprowadzonej z prof. Tabaczyńskim w sierpniu 1998 r. skłonny był datować powstanie świątyni na wiek XII.
Szkielety wydobywane po wiekach spoczywania w ziemi (było ich paręset) po oczyszczeniu trafiły do pracowni i laboratoriów, gdzie poddane zostały dokładnym badaniom. Zaskakujący i niezapomniany był widok setek rdzawych kości rozłożonych przed pofranciszkańskim kościołem, suszących się po umyciu. Archeolodzy oraz studenci archeologii w gumowych rękawicach czyścili te ludzkie szczątki w miskach, by później z należnym im szacunkiem, przed zapakowaniem i odwiezieniem do Warszawy, dokładnie obeschły.
Po natrafieniu na szkielet dziewczynki, badacze szybko odkryli fragmenty kościoła św. Maurycego. Niestety tylko fragmenty, gdyż, podzielił on niejako los świątyni z nadbałtyckiego Trzęsacza. Tam morze zabrało ziemię, tu natomiast niespokojna Wisła podmywając stromy brzeg, stopniowo pochłaniała lessowy grunt, aż znaczna część kościoła obsunęła się do rzeki. Ale to, co zostało, okazało się całkowitym zaskoczeniem. Otóż świątynia miała unikatowy na polskich ziemiach układ tetrakonchy. Kościół założony został na planie kwadratu z czterema absydami i, jak sądził prof. Tabaczyński, jego wznoszeniem kierowali doświadczeni budowniczowie, być może pochodzący z Europy Zachodniej.
W ten oto sposób odkrycie szkieletu małej dziewczynki, żyjącej przed ośmioma lub dziewięcioma wiekami pozwoliło odnaleźć zaginiony kościół i przybliżyć jego datowanie.
Miechocińkie ossarium
Przykościelny cmentarz w Miechocinie istniał zapewne już przed rokiem 1326. Wówczas bowiem w źródłach po raz pierwszy wymieniany jest tutejszy proboszcz Adam.
Pod warstwą ziemi i kostkami chodnika znajdują zapewne jeszcze prochy zmarłych Marta Woynarowska /Foto Gość
Wprawdzie o samej nekropolii dowiadujemy się dopiero w roku 1604 przy okazji wizytacji biskupa krakowskiego Bernarda Maciejowskiego. Sławomir Stępak w artykule „Nekropolis Michocinensis”, opublikowanym w 19 numerze „Tarnobrzeskich Zeszytów Historycznych” przytacza zapiskę z tego roku, mówiącą, że: „dookoła kościoła znajduje się cmentarz, po którym chodzi bydło”. Także w latach późniejszych można natrafić na wzmianki o miechocińskiej nekropolii, jak choćby w postaci zapiski ks. Jana Nepomucena Grabkowskiego, który w 1783 r. napisał: „kostnica cmentarna pokryta jest dachówką od góry, dobra z dwoma drzwiami w których są kraty żelazne” (cytat również za S. Stępakiem). Istnienie kostnic, znanych też pod łacińskim określenie „ossarium”, wymusiło życie. Szczupłość przykościelnych cmentarzy powodowała, iż podczas kopania nowego grobu natrafiano na wcześniejszy pochówek. Wydobyte kości zbierano i składano w specjalnych budynkach zwanych ossariami.
W dwa lata później zaś zanotował: „Cmentarz jest otoczony drewnianym płotem po części wymagającym naprawy. Wejście na cmentarz jest przez trzy bramki, jedna od wschodu, druga od południa, trzecia od północy. Od zachodu wielka brama ma zamknięcie żelazne, na tym cmentarzu nikt nie jest chowany, ponieważ inny cmentarz został konsekrowany za wsią”.
I tak w wyniku dekretu cesarza austriackiego Józefa II ogłoszonego w 1784 r. przykościelny cmentarz w Miechocienie, pamiętający czasy średniowiecza, zakończył swą funkcję.