Letnie miesiące to dla sadowników i ogrodników z okolic Sandomierza czas wytężonej pracy oraz owocowo-warzywnych żniw. Nie zawsze jednak urodzaj wiąże się dla nich z zyskiem i brakiem kłopotów.
Wprowadzone ok temu przez Federację Rosyjską embargo na polskie warzywa i owoce zachwiało rolnym rynkiem. Dopiero dzięki pomocy Komisji Europejskiej i wprowadzonym rekompensatom za wycofanie produktów z handlu, a przeznaczeniem ich na cele charytatywne oraz na pasze dla zwierząt udało się zapobiec zapaści na rynku owocowym.
Obecny sezon warzywno-owocowy również nie napawa optymizmem. Z jednej strony sucha wiosna i zmienna pogoda letnich miesięcy, a z drugiej gwałtowne burze i padający grad już spowodowały duże straty w sadach i ogrodach, co odbije się na tegorocznych zbiorach. Wielu plantatorów czarnej porzeczki ten rok już spisało na straty. Brak popytu i niska cena spowodowały, że wielu rolników nawet nie podejmowało zbioru tego owocu.
Obecnie przed dużym problemem stają warzywnicy. Trwają zbiory kalafiora i kapusty, które nie mają dużego wzięcia na sandomierskiej giełdzie owocowo-warzywnej. Niezniesiony zakaz eksportu na rynek wschodni sprawia, że rolnicy mają duży problem ze zbytem towaru. – Warzywa to kruchy towar, ich nie można przechować jak owoców. Muszą trafić bezpośrednio do konsumpcji albo do przerobu na mrożonki. Jeśli ich w ciągu kilku dni ich nie sprzedamy, nadają się tylko na wyrzucenie – żali się pan Krzysztof próbujący sprzedać całą masę świeżej kapusty.
Jakość i tradycja
Z niepokojem sandomierscy rolnicy czekają także na pomidorowy wysyp. Uprawa tego niemal sztandarowego warzywa w tym rejonie zaczyna odchodzić do lamusa. – W moim gospodarstwie uprawiamy pomidory od kilku pokoleń. To niemal rodzinna tradycja. Z drugiej strony w dolinie Wisły są bardzo dogodne warunki glebowe i klimatyczne na uprawę tego warzywa, dzięki czemu smak sandomierskiego pomidora malinowego jest niemal niepowtarzalny. Niestety, jest coraz mniej upraw, bo duże koszty i nakład pracy nie są rekompensowane przez oferowaną na rynku cenę owoców – podkreśla Mirosław Szewd.
W tym roku na uprawę pomidora przeznaczył hektar, bo, jak podkreśla, aby wypracować jakiś zysk, trzeba uprawiać kilka rodzajów warzyw. – Często jest tak, że na jednej uprawie się traci, a na innej zyskuje. W naszych warunkach rynkowych nie jest możliwe nastawienie się na jeden typ upraw, bo w razie kiepskiej ceny można utonąć w długach – dodaje. Ogrodnik podkreśla jednak, że smak pomidora z podsandomierskich upraw nie równa się z żadnym innym. – Na naszych uprawach pomidor rośnie w warunkach najbardziej zbliżonych do naturalnych. Czyli rośnie w gruncie, zasilany jest w większości deszczem i dojrzewa w promieniach słońca. Tutaj kryje się sekret jego smaku, który płynie po prostu z natury – opowiada pan Mirosław. Kilka lat temu sandomierscy plantatorzy podjęli próbę wytworzenia marki „pomidor sandomierski”, jednak brakło chętnych i środków, aby zając się promocją smakowitego warzywa. Jak opowiadają ogrodnicy jeszcze kilka lat temu uprawa pomidora była w miarę opłacalna. Powstanie w ostatnich latach dużych kombinatów uprawowych produkujących pod osłonami sprawiły, że rynek został zasypany tańszym pomidorem. – Dla handlowców liczy się niższa cena a nie smak. Dlatego rynek zasypany jest pomidorem szklarniowym, często niepochodzącym nawet z polskich upraw – dodaje jeden z handlujących na sandomierskim rynku ogrodników. Nierentowność uprawy i olbrzymi nakład pracy podczas uprawy pomidorów sprawia, że coraz więcej podsandomierskich rolników rezygnuje z nasadzeń.
Niepewny zysk
– W tej pracy nie ma limitu godzin. Prawie każdego dnia trzeba doglądać uprawę, jeśli się che mieć dobry zbiór – tłumaczy Mirosław Szwed. Całe pole wygląda jak pomidorowy las. W równych rzędach posadzono blisko 15 tys. sadzonek, przy każdej drewniany palik pomaga roślinie utrzymać rozwijające się owocowe grona. – Przy pomidorach praca zaczyna się już w marcu, kiedy trzeba wysiać nasiona, potem pikujemy je do pojedynczych inspektów i tak rosną w ogrzewanych szklarniach do połowy maja, kiedy trafiają do gruntu. I tu zaczyna się żmudna praca pielęgnacyjna. Aby dobrze poprowadzić taką uprawę trzeba pracy kilku a nawet kilkunastu osób, a koszty, jakie trzeba zainwestować przy hektarowej uprawie, to suma przekraczająca 50 tys. złotych – wylicza ogrodnik. Pierwsze owoce będzie można sprzedać dopiero w sierpniu. – Teoretycznie zakładam, że powinniśmy zebrać do 50 ton pomidora. Ile zarobimy? To zależy od ceny. Granica opłacalności to około 1 zł za kilogram. Miejmy nadzieję, że będzie lepiej – dodaje pan Mirosław.
Ten rok wielu ogrodników już zalicza do straconych. Niedawne gwałtowne burze połączone były z gradobiciem. – Na wielu uprawach zawiązane pierwsze dwa grona owoców zostały uszkodzone. Jest to duża strata. Te owoce albo zaczną szybciej się psuć albo będą miały ślady po gardzie i będzie je trudno sprzedać w dobrej cenie. Najprawdopodobniej pójdą na przerób przemysłowy – dodaje.
I tak kolejny rok dla rolnictwa znów wionie niepewnością. Bo nawet jeśli będą dobre zbiory, to czy rolni producenci otrzymają dobrą cenę za towar? – Jeśli nie pojawią się hurtownicy i kupcy z Ukrainy czy Białorusi ciężko będzie sprzedać duże ilości warzyw. – Popyt i cena zmieniają się każdego dnia. Dyktuje to rynek. Wjeżdżając na sandomierską giełdę nie wiemy czy trzeba będzie stać godzinę czy cały dzień. Jeśli jest popyt na dany owoc ceny idą w górę, kolejnego dnia sytuacja może być całkiem inna – opowiada jeden z sandomierskich ogrodników. - Liczymy także i w tym roku na pomoc Komisji Europejskiej, bo inaczej będzie to rok deficytowy – dodaje.