I nasuwa się ono patrząc na sześćdziesięciokilkuletniego Józefa Zająca, który po raz trzydziesty ruszył w tym roku na pątniczy szlak w ramach XXX Stalowowolskiej Pielgrzymki na Jasną Górę.
Pan Józef, skromny mieszkaniec Jeżowego, otrzymał z rąk dyrektora jubileuszowej pielgrzymki ks. Dominika Buckiego, pamiątkowy ryngraf, który z dumą zawiesił sobie na szyi. Pozostali pielgrzymi nagrodzili go w bazylice mniejszej w Stalowej Woli, skąd ruszyli pątnicy, rzęsistymi brawami. Pytany, dlaczego tak wytrwale pielgrzymuje, odpowiedział wymijająco, iż zawsze znajdzie się jakaś intencja.
Ale czy w naszych intencjach nie możemy pomodlić się w kościele, w domu lub gdziekolwiek indziej? Przecież Bóg jest wszędzie i wszędzie nas usłyszy. Po co maszerować w skwarze prawie 200 km przez 9 dni? Skąd wiemy, iż taka ofiara jest bardziej miła Panu? Takie pytania zadają nawet gorliwi katolicy. Nie znam odpowiedzi, ale rozumiem pielgrzymujących; idąc, chcą coś od siebie dać, ponieść jakąś ofiarę. Ten fizyczny wysiłek ma ich wewnętrznie oczyścić. To takie katharsis, dzięki któremu łatwiej im później znosić trudy codziennego życia.
I to chyba działa. Przed tegoroczną pielgrzymką pan Józef był bardzo spokojny, więcej - promieniało z niego szczęście; w tym roku jego syn został wyświęcony na księdza. Intencja pątnicza jak znalazł.