Powstańczy zew

Marta Woynarowska

|

Gość Sandomierski 34/2017

publikacja 24.08.2017 00:00

W 63-dniowej bitwie o stolicę walczyli także mieszkańcy naszego regionu. Niektórym z nich przyszło ponieść największą ofiarę.

Wpowstaniu warszawskim bili się nie tylko mieszkańcy stolicy. W gronie tym nie zabrakło również osób związanych z Tarnobrzegiem i Stalową Wolą.

Waleczna hrabina

– Niestety, postać to zapomniana, chociaż przed kilku laty ukazały się jej znakomite „Wspomnienia”. Przez większość swego życia związana była z Czerwonym Krzyżem. Brała udział w I wojnie światowej jako sanitariuszka. W czasie wojny polsko-bolszewickiej była komendantem czołówki Polskiego Czerwonego Krzyża. Za swe oddanie i działalność została w 1923 r. uhonorowana Medalem Florence Nightingale. Podczas niemieckiej okupacji była więziona przez kilka miesięcy na Pawiaku. Po wyjściu na wolność związała się z Wojskową Służbą Kobiet, znajdującą się w strukturach Armii Krajowej, otrzymując stopień porucznika. W czasie powstania warszawskiego awansowała do rangi majora. Mówię o Marii z Czetwertyńskich Tarnowskiej, żonie Adama, młodszego brata Zdzisława, przedostatniego dziedzica Dzikowa – wyjaśnia dr hab. Tadeusz Zych, dyrektor Muzeum Historycznego Miasta Tarnobrzega. – To postać przez swego męża związana z tym miejscem, czyli zamkiem Tarnowskich w Dzikowie. Była córką Włodzimierza, księcia Światopełk-Czetwertyńskiego, powstańca styczniowego, skazanego na zesłanie i dożywotnie ciężkie roboty, a także konfiskatę majątku, oraz Marii z Uruskich, aktywnej działaczki społecznej, wieloletniej przewodniczącej Katolickiego Związku Polek. W czasie powstania Maria Tarnowska, z racji doświadczeń wyniesionych z wcześniejszych walk, dowodziła sanitariuszkami, organizowała szpitale dla rannych powstańców i ludności cywilnej. To właśnie los mieszkańców stolicy był dla niej szczególnie ważny. Wspólnie ze współpracownikami postawiła sobie za cel uratowanie jak największej liczby cywilów. „Co mamy robić? Czerwony Krzyż ma obowiązek pomagać ludności cywilnej. Gdyby Niemcy obiecali przepuścić tych, którzy chcą wyjść z miasta, atmosfera w piwnicach z pewnością by się poprawiła” – pisała w swych „Wspomnieniach”. Po otrzymaniu zgody polskiego dowództwa z trzyosobową grupą parlamentariuszy udała się na rozmowy z gen. Güntherem Rohrem. – Według szacunków historyków dzięki jej staraniom udało się ocalić ponad 40 tys. warszawiaków. Nie wahała się wykorzystywać koneksji rodzinnych i towarzyskich. Należy dodać, że władała trzema językami, w tym niemieckim, co zostało wykorzystane podczas pertraktacji z Niemcami w sprawie kapitulacji powstania. Towarzyszyła w tych trudnych rozmowach Tadeuszowi Komorowskiemu – opowiada Tadeusz Zych. W trakcie rokowań kapitulacyjnych z gen. Erichem von dem Bachem-Zelewskim wymogła przeprowadzenie przez Czerwony Krzyż ewakuacji ludności cywilnej i chorych ze szpitali. Andrzej Żółtowski w posłowiu do „Wspomnień” Marii Tarnowskiej przytacza zapisek por. Gerharda von Jordana, protokolanta negocjacji, który najwymowniej opisuje rolę i postawę hrabiny. „W tym momencie, gdy protokół był gotów, mieliśmy wrażenie, że to nie Polacy kapitulują, lecz my – przed starą hrabiną”. 5 października 1944 r. mjr Maria Tarnowska żegnała opuszczające stolicę powstańcze oddziały. „Stałam, salutując, na chodniku koło ostatniej barykady. Generał Bór dostrzegł mnie i uchylił kapelusza, a oficerowie z jego sztabu zasalutowali. Żegnałam oddziały Armii Krajowej, dumę polskiego podziemia, z trudem zachowując kamienną twarz”. Po wojnie Maria Tarnowska wraz z mężem opuściła Polskę. Lecz nie na długo. W 1958 r. powróciła do kraju, zamieszkując w jednopokojowym lokum w kochanej Warszawie, którą cieszyła się jeszcze przez siedem lat życia.

Ocaleni i polegli

Być może w kolumnie powstańców wychodzących ze stolicy, którym salutowała Maria Tarnowska, był Stanisław Marczak-Oborski, syn dr. Michała Marczaka, przebywającego wówczas w Dzikowie, gdzie zastał go wybuch powstania warszawskiego. Przyszedł na świat właśnie w Dzikowie. Jego ojciec pracował jako bibliotekarz u hrabiego Zdzisława Tarnowskiego i jako profesor miejscowego gimnazjum. Stanisław, mając niepełne 18 lat, walczył w kampanii wrześniowej 1939 r. W czasie okupacji działał w podziemiu jako kierownik tajnych teatrzyków i redaktor miesięcznika literackiego „Droga”. W powstaniu walczył w 6. kompanii „Wawer” batalionu AK „Kiliński”. Po kapitulacji trafił do obozu jenieckiego w Mühlbergu. Jego starsza o dwa lata siostra Halina, również urodzona w Dzikowie, była sanitariuszką najpierw w zgrupowaniu „Sienkiewicz”, później w batalionie „Gozdawa”. Cudem ocalała z rzezi pacjentów powstańczego szpitala, jaką urządzili Niemcy. Po kapitulacji opuściła stolicę razem z ludnością cywilną. To ona jest adresatką słynnej piosenki „Natalia”, którą napisał jej mąż Wacław Bojarski. Utwór był bardzo popularny wśród powstańców. „Natalia” to pseudonim Marczakówny. Połączyła ich wielka, tragicznie zakończona miłość. Poznali się w konspiracji. On, jako początkujący poeta, należał do podziemnego środowiska skupionego wokół czasopisma „Sztuka i Naród”, w którym obracali się m.in. Krzysztof Kamil Baczyński, Tadeusz Gajcy. Ślub wzięli pod koniec maja 1943 r. w szpitalu im. Dzieciątka Jezus w Warszawie, gdzie Wacław, ciężko ranny, trafił po nieudanej akcji złożenia wieńca pod pomnikiem Kopernika. Niestety, swoim małżeństwem cieszyli się zaledwie kilka dni. Mimo starań lekarzy Wacław zmarł. Powstańczy ślad zostawił w Warszawie Dominik Horodyński, pochodzący ze Zbydniowa koło Stalowej Woli. Był adiutantem ppłk. Jana Mazurkiewicza ps. Radosław. W ostatnich dniach sierpnia został wysłany z poleceniem przekazania informacji dowódcy Grupy „Kampinos” mjr. Alfonsowi Kotowskiemu ps. Okoń. Pozostał tam przez kilka następnych tygodni. Kiedy pod koniec września walki w stolicy kończyły się, stało się oczywiste, że niebawem Niemcy skierują siły przeciw „Kampinosowi”. Próba przebicia zakończyła się rozbiciem grupy. Horodyńskiemu udało się jednak przedostać i dotrzeć do Krakowa, gdzie w styczniu 1945 r. był świadkiem wkroczenia armii marsz. Koniewa.

Na pomoc stolicy

O powstaniu Kazimierz Bogacz ps. Bławat dowiedział się ok. 5 sierpnia. Jego oddział, przebywając w lasach, był odcięty od informacji. Radio Londyn podało 14 sierpnia o godz. 22.15 rozkaz komendanta głównego Armii Krajowej gen. Tadeusza „Bora” Komorowskiego, wzywający wszystkie dobrze uzbrojone oddziały do pomocy walczącej Warszawie. W odpowiedzi na ten apel mjr Tadeusz Zieliński ps. Obuch, szef Inspektoratu AK Mielec, wydał podległym sobie oddziałom rozkaz marszu na Warszawę. Informację tę Kazimierzowi Bławatowi przekazał Stefan Rudnicki ps. Fuks, komendant Obwodu AK Tarnobrzeg. W tym czasie miasto, jak i cały rejon, znalazły się w trudnym położeniu, albowiem na ich terenie znajdowały się już wojska sowieckie. Rosjanie nie próżnowali i zaraz po wkroczeniu na obszary opuszczone przez Niemców przeprowadzali aresztowania wśród żołnierzy polskiego podziemia. Wobec takiej postawy „sojusznika” ze Wschodu broń ukrywano, zaś oddziały przerzucano w bezpieczniejsze miejsca. Tak też stało się z grupą Kazimierza Bogacza. W tej sytuacji oficjalny marsz do Warszawy był już niemożliwy. Dlatego wykonując otrzymany rozkaz K. Bogacz postanowił podzielić swój 30-osobowy oddział na małe grupy liczące po parę osób. Dawało to bowiem większe szanse na uniknięcie spotkań i ewentualne kontrole ze strony radzieckich żołnierzy. Z Tarnobrzega wyruszyli 20 sierpnia o godz. 23. Pierwszym punktem zbiorczym była gajówka w grębowskim lesie. Wobec aktywności Rosjan, wyłapujących ludzi do robót m.in. przy naprawie torów, wymarsz do Pniowa, położonego na prawym brzegu Sanu, nieco się opóźnił. Mimo zachowania daleko posuniętej ostrożności nie udało im się uniknąć sowieckich patroli. Najbardziej przekonującymi argumentami przed przeprowadzaniem kontroli lub zmuszaniem do prac leśnych były wódka i tytoń. Na Zasaniu do Bogacza dołączyła 20-osobowa grupa dowodzona przez Mikołaja Turczyna ps. Tygrys. Przeprowadzone następnego dnia rozeznanie, w czasie którego K. Bogacz wraz z dwoma innymi żołnierzami dotarli do Annopola, uświadomiło im, że marsz na pomoc stolicy jest niemożliwy, ponieważ „Sowieci aresztują wszystkich maszerujących mężczyzn, zarzucając im przenikanie do faszystowskich oddziałów Mikołajczyka w Warszawie”. Dodatkowo nagonkę na ochotników, próbujących dotrzeć do stolicy, urządzali zagorzali członkowie Polskiej Partii Robotniczej. Rozkaz gen. Komorowskiego był bowiem doskonale znany stronie rosyjskiej, odmawiającej jakiegokolwiek wsparcia dla powstańców. Wobec niemożliwości przedostania się przez linię sowieckich wojsk Kazimierz Bogacz zarządził odwrót. Po dotarciu wszystkich ochotników do Tarnobrzega zastał ich rozkaz odwołujący marsz na stolicę. Z odsieczą dla Warszawy ruszyli także inni tarnobrzeżanie, którzy służyli w 2. Pułku Piechoty Legionów AK Ziemi Sandomierskiej. W jego strukturach znaleźli się członkowie legendarnego oddziału „Jędrusie”, wśród nich Tadeusz Szewera, który tak wspominał niezrealizowany rozkaz: „Pięć i pół tysiąca wspaniałych żołnierzy Armii Krajowej, którzy marzyli, by bić się o każdy kamień Twój, Stolico, musiało wracać na ziemię kielecką”. Silne zgrupowanie wojsk niemieckich nad Pilicą wstrzymało marsz polskich oddziałów na Warszawę, która kilka tygodni później poddała się. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.