Siła jest w kobietach

Marta Woynarowska Marta Woynarowska

publikacja 08.03.2017 19:33

W Dzień Kobiet odbyła się promocja książki Beaty Grzywacz pt. "Tarnobrzeskie kobiety". Salę odczytową Biblioteki Pedagogicznej w Tarnobrzegu wypełniły bohaterki publikacji oraz szerokie grono zainteresowanych. O kulisach powstania książki oraz pierwszych, gorących wrażeniach po jej promocji mówi autorka Beata Grzywacz.

Siła jest w kobietach Autorka podczas promocji książki w Bibliotece Pedagogicznej Marta Woynarowska /Foto Gość

Marta Woynarowska: Jak narodził się pomysł założenia blogu, na którym postanowiła Pani zamieszczać wywiady z mieszkankami Tarnobrzegu?

Beata Grzywacz: Z wykształcenia jestem polonistką i gdy była jeszcze na studiach, marzyło mi się dziennikarstwo, ale wybór padł na zawód pedagoga, który również był bardzo bliski memu sercu. Jednak to młodzieńcze marzenie wciąż tkwiło gdzieś tam w świadomości. A do jego realizacji, w nieco odmiennej konwencji, popchnęły mnie dwie sprawy. Niejeden raz spotkałam się ze stwierdzeniami, że – tu dokładnie zacytuję – „w tym głupim Tarnobrzegu nic się nie dzieje” oraz „najlepsi, najwartościowsi ludzie wyjechali stąd”. To był pierwszy impuls, na który nałożył się drugi. Przed dwoma laty, z okazji Dnia Kobiet, w zajeździe „Anna” na osiedlu Wielowieś odbyło się spotkanie pod hasłem „Kobiety kobietom”, które całkowicie zaprzeczało przytoczonym stwierdzeniom o marazmie panującym w Tarnobrzegu. Bo jakże można mówić, że najlepsi wyjechali, skoro w jednym miejscu zgromadziło się tyle fantastycznych i interesujących kobiet.

I tak narodził się blog – z połączenia młodzieńczego marzenia oraz chęci uzmysłowienia tarnobrzeżanom, jak wspaniały potencjał tkwi w mieszkankach miasta.

Kim były pierwsze odważne bohaterki, z którymi Pani rozmawiała?

Były to znane mi panie z bliższego lub dalszego otoczenia. Zaczynając prowadzić blog, kiedy jest się osobą niezbyt znaną, trudno wyjść ot tak na ulicę i zaproponować pierwszej napotkanej kobiecie, by zechciała udzielić wywiadu. Dlatego wyszukiwałam kobiety, które znałam, albo one znały mnie.

Bohaterką pierwszego wpisu pod datą 30 czerwca 2015 r. została Urszula Kobyłecka, właścicielka biura rachunkowego i wolontariuszka „Szlachetnej Paczki”.

A jak pojawiały się kolejne bohaterki, których w tej chwili jest już ponad 70?

Na swoim facebookowym profilu zwróciłam się z prośbą, by ludzie sami podpowiedzieli mi, z kim mogłabym porozmawiać. Bardzo cenne były dla mnie uzasadnienia, dlaczego warto akurat przeprowadzić wywiad z panią X. Sformułowanie „warto, bo…” było niezwykle istotną wskazówką. Wielu z tych pań nie znałam, a dzięki podpowiedziom mogłam się przygotować do rozmowy. Wśród bohaterek są bowiem panie reprezentujące bardzo różne zawody, w tym rzadko spotykane, jak choćby groomerka czy brafitterka. I nie są to osoby z pierwszych stron gazet, o których można dowiedzieć się czegoś z mediów.

Nigdy nie przygotowuję pytań, zdaję się na tok rozmowy, albowiem wolę, by to moje rozmówczynie narzucały ton i temat. One decydują, co chcą o sobie powiedzieć.

Czego głównie dotyczą Pani rozmowy?

Są jakby dwa obszary, które mnie interesują. Pierwszy dotyczy pracy. Jeśli któraś z pań jest psychologiem, pytam o pewne kwestie związane z tą dziedziną, o to, jak doszło do wyboru tego zawodu, jak zrodziło się zainteresowanie nim. W drugiej części pytam o życie prywatne. Ale pragnę od razu zaznaczyć, że nie interesują mnie kwestie osobiste, czy ktoś jest czy nie jest mężatką, matką itp. Nigdy nie wchodzę z butami w czyjeś życie i nigdy nie zamierzałam tego robić. Pewnie gdyby takie informacje się pojawiły, byłoby większe zainteresowanie. Tylko powstaje pytanie: do czego byłoby mi to potrzebne? Czemu miałoby służyć? Poza tym takimi pytaniami tylko zrażałabym rozmówczynie do siebie.

Dlatego pytam o zainteresowania, marzenia, o największe szaleństwo popełnione w życiu albo o to, czego nigdy by nie zrobił.

Co Panią zafascynowało w bohaterkach blogu?

Dwie rzeczy – odwaga i radość życia. Dlaczego mówię o odwadze? Bo ileż siły i wiary trzeba mieć, by w wieku 40+, kiedy ma się dobrą, ustabilizowaną pracę, zdecydować się na wyjście poza strefę komfortu, rzucając cały dotychczasowy dorobek zawodowy, i zaczynać wszystko do nowa. Po to, by wreszcie zacząć realizować marzenia. Doskonałym przykładem jest Małgosia Koper, która stwierdziła, że chce być groomerką. Teraz może jest troszeczkę łatwiej, są bowiem specjalne fundusze unijne wspierające osoby zakładające własną firmę. Ale na przykład 20 lat temu nikt o takim wsparciu nie słyszał. A wówczas swoją firmę zakładała moja pierwsza bohaterka Urszula Kobyłecka. Dlatego wielkie brawa należą się tym paniom.

Druga rzecz, od razu rzucająca się w oczy, to radość, a może lepszym określeniem byłby apetyt na życie. Wszystkie te kobiety są uśmiechnięte. Obok życia zawodowego mają wiele pasji, które realizują. Podróżują, śpiewają, tworzą wiersze itp., itd. One nie czekają, aż ich marzenia same się spełnią, to one je spełniają. Rozmawiając z nimi, stwierdziłam, że marzyć jest dobrą sprawą, ale nie można marzeń pozostawić samym sobie. Nie można stosować się do dawnego porzekadła naszych babć: siedź w kącie, a i tak cię znajdą. Nie znajdą! Trzeba samej rzucić wyzwanie i przystąpić do realizacji swoich planów. Bo kiedy przystąpi się do działania, los zaczyna sprzyjać.

Tak było w moim przypadku, kiedy usłyszałam od jednej z koleżanek, abym wydała książkę opartą na blogu. Stwierdziłam wówczas, że chyba oszalała. I… oto wydałam swoją pierwszą książkę.

Czyli jednak ziarenko rzucone przez koleżankę zaowocowało?

Po tej sugestii, zaczęły się pojawiać kolejne, i to coraz liczniejsze. Pomyślałam nawet nieco zirytowana, że wszyscy uwzięli się na mnie (śmiech). Ale stopniowo coś zaczęło mi w głowie kiełkować. Uznałam, że może rzeczywiście warto pójść krok dalej i coś jeszcze zrobić w tym kierunku. I postanowiłam wydać książkę. Okazało się wówczas, że jest bardzo wiele życzliwych osób, które zupełnie bezinteresownie mi pomogły.

Jakie wrażenia ma Pani po oficjalnych promocjach książki?

Jestem tak zwyczajnie szczęśliwa, gdyż udało mi się zrealizować moje marzenie oraz dałam kobietom zastrzyk radości. Mogły bowiem zaprezentować swoje pasje, działalność, talenty artystyczne. Tą książką chciałam docenić ich cały twórczy wysiłek i żywię nadzieję, że uczynią to także inni. Z drugiej strony towarzyszy mi jednak uczucie niedosytu. Jest jeszcze tyle fantastycznych kobiet, którym również należy się miejsce w książce. Mam w związku z książką jedno wielkie marzenie: by bohaterki „Tarnobrzeskich kobiet” stały się impulsem i wzorem dla innych kobiet do zmiany swego życia, by one również znalazły w sobie odwagę do realizacji marzeń, planów. Mam nadzieję, że i to pragnienie się spełni.