Tu czas płynie po swojemu

ks. Tomasz Lis

|

Gość Sandomierski 49/2016

publikacja 01.12.2016 00:00

– Do misji nie da się przygotować. Te słowa usłyszane od jednego ze starszych misjonarzy potwierdzają się każdego dnia. Misję trzeba zaakceptować, zrozumieć, pokochać, ale wszystko w afrykańskim tempie – opowiada ks. Mateusz Kusztyk.

Biją tam serca przyjazne Polsce Biją tam serca przyjazne Polsce
zdjęcia Archiwum misjonarza

Wyjeżdżając niemal rok temu do Botswany, wiedział zaledwie, gdzie leży to afrykańskie państwo, że jest tam tylko garstka katolików i że jego misja nie będzie łatwa. – To wszystko się potwierdziło. Najpierw Botswana zachwyca, jak cała Afryka. Inny świat, inny klimat, inni ludzie. Każdego dnia chłonie się to, co się spotyka, i tylko czasem trudno to zrozumieć i po naszemu poukładać – opowiada misjonarz.

Setswana – bez tego ani rusz

Po początkowym zachwycie przychodzą pierwsze trudności i problemy. – Jednym z największych wyzwań, oprócz zadbania o zdrowie, jest poznanie miejscowego języka. Odprawiając w Botswanie Mszę św. po angielsku, wszystkie odpowiedzi mszalne słyszałem wyłącznie w setswana, dlatego że ludzie na wioskach po prostu nie znają angielskich modlitw. Poza tym w Botswanie czuje się wyraźną presję na to, aby przybywający biały uczył się ich języka. Bez tego ani rusz – podkreśla ks. Mateusz. Jak się okazało, nasz misjonarz miał trochę szczęścia. – W Botswanie obowiązuje setswana.

Dostępne jest 29% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.