Nazwisko - numer 79616

Marta Woynarowska Marta Woynarowska

publikacja 14.11.2016 16:36

W piątek, w Święto Niepodległości zmarł w Tarnobrzegu Mieczysław Szewc.

Nazwisko - numer 79616 Pan Mieczysław z obozowymi przyrządami fryzjerskimi Marta Woynarowska /Foto Gość

Jeszcze kilka dni temu tradycyjnie przemierzał Tarnobrzeg na rowerze, z którym się nie rozstawał. Był to niemal jego znak rozpoznawczy. Któż z tarnobrzeżan nie widział starszego pana, z kapeluszem na głowie jadącego na rowerze, a do niedawna wożącego ze sobą akordeon, na którym chętnie przygrywał. Niestety nieszczęśliwy wypadek przerwał jego życie w 95 roku życia.

Pan Mieczysław w młodości doświadczył piekła na ziemi, przeszedł bowiem obozy w KL Auchwitz – Birkenau, Buchenwaldzie, Dorze i Ravensbruck.

Rankiem 3 grudnia 1942 r. Mieczysław Szewc stał się więźniem Konzentrationslager Auschwitz. Tego dnia wraz z bratem Jankiem oraz liczną grupą więźniów przywiezionych z Tarnowa przekroczył bramę z napisem „Arbeit macht frei”.

– Pociąg zatrzymał się na rampie kolejowej, esesmani otworzyli wagony i zrobiło się bardzo widno, zobaczyliśmy budynki oraz place oświetlone wieloma bardzo mocnymi lampami – wspominał Mieczysław Szewc, podczas pamiętnej dla mnie wizyty w sylwester 2014 r. Rozmowa, a właściwie opowieść pana Mieczysława trwała ponad 4 godziny. Dzisiaj oprócz wspomnienia tego popołudnia szczęśliwie zachowałam kilkugodzinne nagranie jego opowieści. – Kiedy przechodziliśmy przez bramę odbywał się apel. Tysiące ludzi, wyglądających jak ludzkie cienie, stało na mrozie. Gdy mijaliśmy ich wołali o chleb, coś do jedzenia, albo o jakąś koszulę. Esesmani wyłapywali tych wołających i kopali ich, bili kolbami. Poprowadzono nas do łaźni, tam obowiązkowa kąpiel, strzyżenie oraz przebieranie w więzienne pasiaki. Zmierzając do łaźni usłyszałem jakieś buczenie, przypominające pracę dużego silnika maszyny, czy samochodu. Mijając bloki 27 i 28 wiedziałem już, że to nie motor, ale chór ludzkich głosów. Na kilkunastostopniowym mrozie może z tysiąc nagich mężczyzn, Żydów, stało lub już leżało. Modlili się, jęczeli. Cała ta grupa poruszała się, bo ci co byli na zewnątrz wypychali tych z wewnątrz, chcąc ogrzać się ciepłem innych ciał. Wtedy dotarło do mnie, że trafiłem nie do obozu pracy, ale do piekła, zwyczajnie do fabryki śmierci.

Pan Mieczysław trafił do sztuby nr 5 w bloku 10. Jego brat Jan zaś do bloku 6.

Zanim jednak obaj bracia, rodem z Zapolednika, trafili do KL Auschwitz, przeszli przez więzienia w Tarnobrzegu, Rzeszowie i Tarnowie. 16 marca 1942 r. z rodzinnego domu w Zapoledniku zostali zabrani trzej bracia Szewcowie. W więzieniu znaleźli się również inni mieszkańcy Grębowa i okolicznych wsi, należący do konspiracji niepodległościowej. – Byliśmy smarkaczami, ja miałem 21 lat. Czuliśmy się bohaterami – mówił pan Mieczysław. – Ale to bohaterstwo szybko zaczęto wy bijać nam z głowy podczas esesmańskich przesłuchaniach. Dopiero w obozie w Auschwitz zrozumieliśmy, co nas czeka, zwłaszcza po tym, jak mój brat w krótkim czasie trafił do karnej kompanii, bo został przyłapany na jedzeniu obrzynek z marchwi wyrzuconych z kuchni.

Mieczysław Szewc dostał łóżko z widokiem na ścianę śmierci. Przez 10 dni nie opuszczał swojej sztuby, gdyż nie otrzymał numeru i nie został sfotografowany, zabrakło bowiem kliszy. Dlatego jeszcze przez kilkanaście dni mógł przedstawiać się jako Mieczysław Szewc, później jego nazwisko składało się już tylko z cyfr 79616.

– Widziałem wtedy okropne rzeczy, które mogły przyprawić każdego człowieka o obłęd. Któregoś dnia przyprowadzono rodzinę z trójką małych dzieci. Dosłyszałem krzyki i zobaczyłem jak esesman wyrywa chłopczyka z objęć matki i strzela mu prosto w główkę, potem zastrzelili resztę dzieci i matkę, na końcu zaś ojca – opowiadał pan Mieczysław.

W czasie uwięzienia w Auschwitz Mieczysław Szewc pracował przy różnych robotach. Wyładowywał cement z wagonów, pracował przy kopaniu rowów, rozrzucał obornik na polach. W końcu zgłosił się jako fryzjer. Do dzisiaj przechowuje, niczym relikwie maszynki i inne przyrządy fryzjerskie, dzięki którym uratował siebie i brata, podczas uwięzienia w kolejnych obozach. – Świat istnieje od milionów lat, ale nie przypuszczam, aby kiedykolwiek w dziejach Ziemi, doszło do takich okrucieństw i bestialstwa jak w czasie II wojny. To co widziałem tkwi we mnie do dzisiaj. Nawet ostatniej nocy znowu śniłem koszmary, i tak trwa to od ponad 70 lat. Ale nie zapomnę nigdy również gestów miłości bliźniego. Kiedy pracowałem przy kanalizacji w Oświęcimiu rozpoznał mnie leśniczy z Jamnicy Pasowicz i dał mi kawałek chleba i to mnie tak bardzo ruszyło… Przepraszam …

W tym miejscu pan Mieczysław przerwał opowieść, gdyż przez wzruszenie nie mógł wydobyć głosu, a w oczach stanęły mu łzy.

Za doznane dobro starał się odwdzięczać pomagając innym. Uratował od niechybnej śmierci, podczas uwięzienia w fabryce w Dorze, Jana Secha, czuwał nad bratem Janem i innymi kolegami z rodzinnych stron.

Do Polski wrócił w 1947 r. Jakby mało było doświadczeń obozowych, także w „wolnej” Polsce przyszło mu spędzić jakiś czas w więziennych murach.

Jako świadek piekła zgotowanego ludziom przez innych ludzi czuł obowiązek dzielenia się wspomnieniami z młodzieżą. Nie chciał straszyć, ale przestrzegać, by historia się nie powtórzyła.

Na bazie wspomnień pana Mieczysława powstał film dokumentalny autorstwa Piotra Dumy przy współpracy Katarzyny Opioły.

Pogrzeb Mieczysława Szewca odbędzie się w środę 16 listopada. Msza pogrzebowa będzie odprawiona w kościele pw. św. Barbary w Tarnobrzegu o godz. 13, po której ciało zmarłego zostanie odprowadzone na cmentarz parafialny przy dworcu PKS.