Staszowski Robin Hood

ks. Tomasz Lis

|

Gość Sandomierski 44/2015

publikacja 29.10.2015 00:00

Kilka lat temu samodzielnie zrobił pierwszy łuk, z którego uczył się strzelać. Dziś jest jednym z najlepszych niepełnosprawnych łuczników w Polsce. Najbliższe cele to medal na mistrzostwach Europy i olimpijska kwalifikacja.

Staszowski łucznik podczas międzynarodowych zawodów Staszowski łucznik podczas międzynarodowych zawodów
Archiwum prywatne

Który chłopiec w dzieciństwie nie robił łuku? Wystarczył kawałek kija, mocny sznurek, kilka strzał i już można było być średniowiecznym łucznikiem lub dobroczynnym obrońcą biednych i uciśnionych z Sherwood.

Pierwszy łuk

– Myślę, że i ja robiłem w dzieciństwie łuki, choć nie bardzo pamiętam. Jednak kilka lat temu zrobiłem pierwszy łuk, taki już niemal profesjonalny. Był to łuk typu średniowiecznego, do tego strzały z piórkami. Wzorowałem się na podpowiedziach z książki Jarosława Jankowskiego – opowiada Ireneusz Kapusta ze Staszowa. To na nim próbował sił w pierwszych strzałach do tarczy i dzięki niemu złapał bakcyla łucznika. – Wychodziło mi całkiem nieźle, więc pomyślałem, że czas już na zakup lepszego, tym razem sportowego łuku. Zacząłem szukać także ludzi czy klubu, gdzie mógłbym zdobyć informacje o technice strzelania – dodaje. I tak trafił do kieleckiego klubu Start Kielce, zrzeszającego osoby niepełnosprawne.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.