Cienkimi nićmi szyta

Andrzej Nowak

|

Gość Sandomierski 28/2012

publikacja 12.07.2012 00:00

Społeczeństwo. Tylko najstarsi pamiętają jej burzliwą historię. Maria Durlej zapisała ją kolorowymi nićmi na makatce.

Cienkimi nićmi szyta Maria i Henryk Durlejowie przy makatce przedstawiającej ich dawne Orłowiny Andrzej Nowak

Wśrodku lasu jedynie zdziczałe jabłonie i pozostałości piwnic przypominają, że właśnie tutaj tętniła życiem, zagubiona w Górach Świętokrzyskich, wioska Orłowiny. Była jeszcze dzieckiem, gdy wraz z rodzicami wyprowadziła się z Orłowin czterdzieści kilometrów dalej, za Opatów. Wyjechali stąd prawie wszyscy mieszkańcy. Wieś przestała istnieć. Na ziemię swoich ojców i dziadów Maria Durlej jednak często wracała. Przyjeżdżała na motocyklu ze swoim mężem Henrykiem, także orłowiakiem. Zatrzymywali się na chwilę przy krzyżu, by trochę powspominać. Za krajobrazem dzieciństwa tęsknili też inni. Przed dziesięciu laty zaczęli się spotykać w nieistniejącej już wiosce. Pojawiali się z nimi młodzi, dzieci, wnuki. – Co to za wieś, skoro rośnie tylko las? Jak w ogóle można tu było żyć? – pytali. Nie mogli uwierzyć, że w środku lasu toczyło się bogate życie. Maria Durlej próbowała im opowiadać, ale po tych spotkaniach pozostawał zawsze niedosyt. Postanowiła z mężem narysować plan miejscowości.

Wyszywana historia

– Szkicowaliśmy we dwoje – opowiada. – Mąż pamiętał więcej, bo jest osiem lat ode mnie starszy. Pomagałam mu, dopytywałam, by ująć wszystko. Plan wzbudził olbrzymie zainteresowanie. To zachęciło Marię Durlej, by trwalej uwiecznić dawną wioskę. Wyszyła na płótnie każdy dom, każdą dróżkę. – Jest w nas miłość do tamtych terenów – dodaje pan Henryk. – Dlatego mogła powstać ta wyszywana historia. Tylko my mogliśmy ją przedstawić, bo oboje stamtąd pochodzimy. W ich pokoju stołowym uwagę zwraca wisząca na ścianie duża wielokolorowa makatka oprawiona w ramy. Wystarczy na nią spojrzeć, by wyobrazić sobie dawną wioskę. Cała tonie w kwiatach, jest jak z baśni, nierzeczywista. Wydaje się, że wystarczy zrobić krok, by znaleźć się w tajemniczym ogrodzie. Pani Maria wyszywała przeważnie wieczorami, w wolnych chwilach. Najpierw postanowiła nanieść wszystkie zabudowania z przygotowanego wcześniej szkicu. Zwykłym ołówkiem, ręcznie, bez żadnej linijki, jak tylko potrafiła najlepiej. Wiedziała, że tu będą nici, więc nie trzeba tak dokładnie. Pracowała po trochu. Blisko dwa miesiące. Wzdłuż drogi wykonała domki, za nimi po jednej stronie – łąki, po drugiej – pola uprawne. A wszystko otoczone lasem. Później obok domków wydziergała nazwiska. Pośrodku wsi, przy drodze, uwieczniła krzyż.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.